Conyers. Indianie Creek z dzikiego Południa.
Tego lata zobaczyliśmy Conyers i wszystkie, miasta położone na ziemiach, które zajmowali Indianie Creek. Są tak urocze, że Hollywood przeniósł się dla nich do Georgii. To dawny pas bawełniany, przez który maszerował do morza Sherman ze swoja armią.
Bohaterem tego odcinka będzie Conyers, miasto, które udaje Nowy Orlean. Podobnie jak w Covington i tu roi się od wampirów. Będzie natura i kilka stworzeń, które nie zdążyły przed nami czmychnąć.
Orkiestry cykad musicie sobie wyobrazić sami, ich śpiew zagłusza przejeżdżające samochody. Jeszcze tropikalny żar, drzewka mirtu w liliowo-czerwonym rozkwicie i wielkie motyle nad słodko pachnącymi kwiatami.
Spis treści
Hightower Trail- Indiańska ścieżka
Nieopodal Conyers biegnie ścieżka, którą dzielili Indianie Creek i Cherokee i wije się aż do Alabamy. Indianie używali swoich szlaków do wymiany handlowej z innymi plemionami, bo były najmniej zdradliwe i najkrótsze. Omijały rwące potoki i prowadziły przez grzbiety wzniesień.
W miasteczku Social Circle zobaczyłam historyczny znacznik informujący, że droga jest częścią Hightower Trail. Indianie nazywali ją Etowah, ale Anglicy zniekształcili nazwę.
W latach 1817-21, szlak wyznaczał granicę Georgii.
To były idealne tereny dla zbieraczy i myśliwych. Liczne strumienie przyciągały zwierzynę, dla której Indianie wypalali lasy na pastwiska. Kobiety Indian Creek uprawiały kukurydzę, fasolę, słodkie ziemniaki i dynię, a mężczyźni polowali i bronili plemienia.
Ludy tego regionu od setek lat budowały wysokie kopce. Rozrastały się o kolejne warstwy z pokolenia na pokolenie. Służyły do pochówków i rytuałów religijnych.
Kopiec w którym kiedyś znajdowało się co najmniej 75 ciał, zobaczyliśmy na północy stanu. XIX-wieczną altanę dobudował europejsko-amerykański właściciel ziemi.
Na początku Indianie Creek handlowali z kolonistami, skóry jeleni płynęły do Anglii, gdzie były cięte na spodnie, rękawiczki i okładki książek. Kiedy w połowie XVIII stali się mniejszością, zaczęli przeszkadzać w rozwijaniu plantacji opartych na niewolnictwie. W dodatku wśród Indian ukrywali się zbiegli niewolnicy.
Na Południu zaczęły powstawać wielkie plantacje, które dostarczały trzy czwarte światowej produkcji bawełny. Indiańska ścieżka była wielką pokusą dla białych osadników, więc zaczęli budować na niej drogi i linie kolejowe.
Trail of Tears – Szlak Łez
Mimo, że Indianie Creek dobrowolnie oddali znaczną część swoich ziem, amerykańskim osadnikom było wciąż za mało.
Kiedy wkroczyli na ziemię Creek i Cherokee, aby uprawiać bawełnę i szukać nowo odkrytego złota, prezydent Andrew Jackson podpisał ustawę o usunięciu Indian, mimo sprzeciwu Sądu Najwyższego. Taki sam los spotkał Seminole, Choctaw i Chickasaw.
Pięć narodów uważanych za „cywilizowane”, musiało pokonać tysiące mil, żeby dotrzeć na tereny dzisiejszej Oklahomy. Nazywani są tak, ponieważ przejęli wiele zwyczajów swoich białych sąsiadów.
Do pokonania mieli ponad 5 tysięcy mil, podczas wyjątkowo srogiej zimy. Zbiegów ścigało eskortujące wojsko i od razu wieszało. Z powodu traumatycznych przeżyć trasę, którą musieli przejść nazwali Szlakiem Łez.
Do 1837 roku usunięto 46 000 Indian, a około 15 000 zmarło podczas podróży.
Ci, którzy zostali, ukrywali się w bagnistych, albo uciekali na Florydę, żeby dołączyć do plemienia Seminoli.
Te wydarzenia miały fatalny wpływ na wiele pokoleń. Indianie Creek nie mogli pracować u białego człowieka, odebrano im prawa do polowań i połowów i religii. Przepisy ograniczające prawa Indian Creek zostały oficjalnie zniesione dopiero w 1980 r.
Indianie Navajo też mieli swój smutny marsz, zajrzyjcie koniecznie do Doliny Monumentów w Arizonie.
Zabytkowe kryte mosty
W Georgii jest 13 krytych mostów. Jeden z nich widzieliśmy w Stone Mountain. Koleżanka mi przypomniała o filmie pt. „Co się wydarzyło w Madison County”. Clint Eastwood przyjechał fotografować podobne kryte mosty i zakochał się w Meryl Streep.
Haralson Mill Wooden Covered Bridge w Conyers
Elder Mill Covered Bridge w Watkinsville
Twórca mostu, Nathaniel Richardson, zbudował go w 1897 roku bez użycia gwoździ. Nazwany Elder na cześć Davida Eldera, żołnierza wojny o niepodległość, zapewnił dostęp do rodzinnego młyna – Elder Mill, stąd jego nazwa.
„Zabić drozda”
To Mockingbird a nie drozd jest symbolicznym ptakiem z powieści Harper Lee. Mimus polyglottos. Przedrzeźniacz. Potrafi zaćwierkać 40 piosenek innych ptaków, a w ciągu całego życia zapamiętuje nawet 200 ptasich melodii.
Zachowuje się dziwacznie, robi kilka kroczków i rozpościera skrzydła, jakby w ten sposób oddychał. W końcu zrozumiałam, biega i macha skrzydłami, żeby wykurzyć schowane w trawie chrząszczyki na swój posiłek.
Z dala od autostrad, opuszczonymi domami opiekuje się przyroda.
Miasteczko Conyers
Pierwszym osadnikiem znanym z nazwiska był kowal, John Holcomb, bo jego chata z drewnianych bali stała na głównej ulicy. Protestował przeciwko budowaniu linii kolejowej, ale w końcu sprzedał swoją ziemię.
W 1845 roku już kursowały pociągi między Atlantą a Augustą. Wieś się rozrosła do 400 mieszkańców i otrzymała nazwę Conyers. Po 10 kolejnych latach w Conyers było już 12 barów i 5 burdeli, jak podają lokalne źródła.
Również 40 sklepów, hotel i dobre szkoły. Pojawili się prawnicy i lekarze, a także jedna sufrażystka.
Sally Fanny Gleaton walczyła o prawo kobiet do głosowania. Wzięła udział w pierwszej paradzie sufrażystek w Atlancie w 1915 roku. Kobiety wywalczyły sobie prawo do głosowania w 1920 roku.
Kolorowe kobiety czekały na ten dzień jeszcze 45 lat, do 6 sierpnia 1965 roku !
Podczas marszu generała Shermana do morza w listopadzie 1864 r., udało się ocalić tylko jeden młyn w mieście. Właścicielka wrzuciła do stawu wszystkie worki z mąką. Te, które leżały na wierzchu namokły, zbiły się w bryły i zabezpieczyły resztę. A potem dama łzami uprosiła żołnierzy, żeby zostawili jej młyn w spokoju.
Wszystkie plantacje spalono, plony zniszczono, a zapasy żywności zrabowano.
Zostały tylko kominy spalonych domów „wartownicy Shermana” i „krawaty Shermana”, szyny kolejowe owinięte wokół drzew.
Historyczna stacja kolejowa
Rozwój Conyers zaczął się od zbudowania linii kolejowej, dlatego stacja jest uważana za najbardziej historyczne miejsce w mieście.
W budynku mieści się teraz Conyers Welcome Center. Pod specjalną wiatą stoi „Dinky”, lokomotywa parowa z 1905 roku, która przewoziła tysiące bel bawełny. Dinky to jedna z trzech tego typu lokomotyw na świecie.
Restauracja Iron Skillet.
Conyers – Nowy Orlean Południa
Co się kręciło w mieście. To tylko kilka najbardziej znanych produkcji.
- Ozark
- Stranger Things
- The Gifted
- The Resident
- The Originals
- Alvin & The Chipmunks 4
- Miracles from Heaven
- Sweet Home Alabama
Ulica przypomina Bourbon Street w Nowym Orleanie, co sprytnie wykorzystują scenarzyści. Na zdjęciu po prawej widać paradę karnawałową z serialu o wampirach. Swoją drogą już można planować karnawał w Nowym Orleanie.
Jak wejście do muzeum voodoo Marie Laveau, wystarczy przyczepić tablice i filmowa scena gotowa.
Sklepy są zamknięte, kwiaty w donicach uschły, prawie nie widać ludzi, bo Georgia mocno oberwała od koronawirusa.
Restauracja Las Flores.
Marzenie o kolacji na werandzie wiktoriańskiego domu rozwiał nieznośny upał, wszyscy schronili się w środku restauracji.
Na Południu weranda bez huśtawki jest jak herbata bez cukru.
The South
The place where…Tea is sweet and accents are sweeter. Summer starts in April. Macaroni & Cheese is a vegetable.
Front porches are wide and words are long. Pecan pie is a staple.
Wiktoriański cmentarz.
Więcej miasteczek z trasy znajdziecie we wpisie Amerykańskie miasteczka ze starych filmów
Żal mi było odrzucać kolejne zdjęcia, bo uwielbiam koronkowe domy z werandami. Na szczęście następny przystanek to Social Circle, a tam nie zabraknie atrakcji. Zdradzę, że rezydencję Blue Willow odwiedzała Margaret Mitchell, ponieważ należała do rodziny jej pierwszego męża.
Tyle dramatycznych historii można wyczytać z historycznych znaczników rozsianych po wsiach miasteczkach. Tylko nazwy ulic i rzek przypominają dzisiaj kto był prawdziwym panem tej ziemi. Przetrwały domy białych osadników, którzy wykurzyli Indian i zniewolili Afrykanów, a i tak wszyscy skończyli na cmentarzu.
Zapraszam do pozostałych amerykańskich miasteczek, na które trafiliśmy podczas letnich wędrówek.
Stany Zjednoczone są barwne i ciekawe, jak wielki park osobliwości 😉 Uwielbiam Wasze spacery po amerykańskich miasteczkach! I jak zawsze widać bolesny paradoks – bogactwo zabytków, które podziwiamy, powstałe z ludzkiej krwi i krzywdy. W każdym razie narożna kawiarenka wśród małych, uroczych kolonialnych budynków jest miejscem, w którym mógłbym siedzieć cały dzień! 😉 Już miałem pytać, czemu tam tak pusto, ale jak wszędzie – wszystkiemu winny koronawirus (a raczej kwarantanna!), przykro patrzyć na tak piękne i tak opustoszałe miasteczko, ale fajnie, że udało Wam się w tej sytuacji tam znaleźć 🙂
Domy z porchami mogę oglądać bez końca, więc nie bądź zbyt restrykcyjna w selekcji zdjęć 😛
Na razie widziałam tylko kilka południowych stanów i chociaz w moich wpisów wyziera szczera sympatia, to wszystko jest bardzo zacofane w stosunku do Europy. Na szczęście staroświeckość małych miasteczek bardzo mi się podoba. Zabawne, bo wszystko jest takie znajome z filmów, a porche mi się nigdy nie opatrzą. Cieszę się, że je lubisz, bo mam mnóstwo zdjęć z kolejnych miejsc. Historia boleśnie pokazuje jacy mogą być ludzie, w pogoni za bogactwem, niestety wszędzie na świecie było podobnie. Myślałam, że już więcej nie da się wykrzesać z nasze okolicy, a pojawiają się nowe historie do poznania.
Na czym polega „zacofanie” południowych stanów w stosunku do Europy? Pytam z czystej ciekawości, bo w USA jeszcze mnie nie widzieli, stąd nie mam porównania.
Brak komunikacji, co przy dużych odległościach jest koszmarne. Atlanta ma metro, które co prawda jedzie poza miasto, ale nie za daleko. Restauracje są tak obskurne, że w Polsce nikt by do takich nie wszedł. Ściany z odklejającym się tynkiem, podłoga z dziurami. O takich luksusach jak obrus to nikt nie słyszał, pewnie cena by podskoczyła. Zresztą i tak najbardziej oblegane są fast foody, a tam jest dość estetycznie. Nie mogę pić przesłodzonej herbaty z lodem, nie piję gazowanych napojów, a podawana za darmo kranówka z lodem też mi nie idzie, a gorącej herbaty nie podają, dlatego widzę zawsze uniesione brwi ze zdziwienia, że nic nie zamawiam. Typowo amerykańskie jedzenie jest paskudne, na szczęście jest dużo europejskich sklepów i można się ratować normalnym chlebem. To tak w skrócie, acha, kawę kupują na stacjach benzynowych i piją po drodze, jak pomyślę o europejskich kafejkach, to sama rozumiesz.
Co prawda nie jestem wielbicielką USA, ale…
Transport publiczny: weź pod uwagę skalę: jednak gabaryty USA, są ponad dwa razy większe niż UE. Chyba że masz na myśli transport lokalny pomiędzy miasteczkami położonymi kilkadziesiąt kilometrów od siebie, co już zmienia postać rzeczy. Ale i tu Polska nie ma się czym pochwalić, przy likwidowanych liniach kolejowych, PKS-ach. A w moim, czterdziestotysięcznym mieście, pod pretekstem pandemii okrojono linie autobusowe do (sic!) dwóch. Bez samochodu, ani rusz.
Co masz na myśli mówiąc „typowe amerykańskie jedzenie” – burgery, frytki i cola? Tego syfu nie jadam również w Polsce. Ale wydaje mi się, że przy odrobinie wysiłku, dałoby się znaleźć jakieś lokalne potrawy, chociażby te smażone zielone pomidory, które tak zachwalałaś. W końcu Stany to to kraj imigrantów, a każda nacja przywiozła swoje tradycje kulinarne ze sobą. Warto poszukać i z nich skorzystać.
Brak kafejek w europejskim stylu? Tak, TO BOLI…
Chodnik to luksus, wszędzie trzeba dojechać. Dlatego ludzie muszą jechać do parku, żeby pochodzić. Nie ma ścieżek rowerowych. Kuchnie całego świata są, jasne, ale wiadomo, że wszystko jest przemysłowe, do restauracji idziemy w ostateczności. Na szczęście są fantastyczne farmerskie markety, gdzie można kupić wszystkie warzywa świata i najbardziej egzotyczne owoce. Jak się chce zdrowo odżywiać, to trzeba wszystko przygotować we własnej kuchni. Dla kogoś z 40-tysięcznego polskiego miasta byłby ciężko się przyzwyczaić. Ale budynki są śliczne i fantazyjne, a klimat jest łagodny.
Marylko dziękuję za kolejną wycieczkę. Urokliwe miasteczko i dramatyczna historia Indian w tle. Zawsze gdy dociera do mnie, jak niedawno zmieniło się prawo dotyczące dyskryminowanych ras, nie mogę wyjść ze zdumienia. Dobrze, że poznajecie lokalną historię i kulturę. Składa się to wszystko w bardzo ciekawy przewodnik po okolicach Atlanty 🙂 Pozdrawiam Cię serdecznie i czekam na kolejny odcinek. Gratuluję zdjęć ptaków 🙂
Zaczęłam się interesować Indianami ze zwględu na ciekawe nazwy np. rzeka Chattahoochee. Dopiero jak zobaczyłam znacznik historyczny, szukałam czegos więcej. W Karolinie Północnej jest wioska Indian Cherokee, za wydzień jedziemy do nich. Planowaliśmy w maju, ale wszystko było zamknięte. Myślę, że będzie bardzo ciekawie. Ja też nie mogę się nadziwić, że tak niedawno jeszcze była segregacja rasowa. Wiem, że warto i trzeba szukać dalszych informacji niż podają lakoniczne foldery, wszystko jakoś wiąże się z tym, co mnie zawsze interesowało. Pozdrawiam Małgosiu:)
Bardzo interesujący wpis.
Historia Szlaku Łez przejmująca. Niewiarygodne, że tak późno zniesiono przepisy ograniczające prawa Indian Creek.
Podobały mi się drewniane mosty.
Samo miasteczko urocze, chociaż teraz puste. Wiktoriańskie domy z koronkami zachwycają. Podobne są w Australii, bo to też kraj imigrantów.
Cieszę się, że przybliżasz tyle ciekawych opowieści z okolic Atlanty.
Pozdrawiam serdecznie-)
Ciągle coś jeszcze poprawiam i dodałam kolejny most, bardzo mi się podoba, z boku jest ścieżka dla pieszych, dołem przepływają łódki i można poobserwować przyrodę, nad brzegiem lubią wylegiwać się żółwie. Tak, historia Indian jest przejmująca, ale wkrótce dowiem się więcej po wizycie u Cherokee. Niektórzy z nich mieli rezydencje i wielkie plantacje, historie które można poznać tylko na miejscu. Sama jestem zdziwiona jak ciekawie można spędzić czas, ale trzeba się napracować i naszukać. Fajnie, że jeszcze Ci się nie znudziły moje opowieści, ja też cię serdecznie pozdrawiam. 🙂
Mario dziękuję z kolejny cudowny spacer z Tobą po niesamowitym miejscu 😉
Dziś po ładnych paru latach miałam okazję obejrzeć jeden z odcinków słynnej Dr. Quinn i akurat byli tam Indianie… przez chwilę przeniosłam się do ich świata i zastanowiłam się nad ich losem… nie mieli łatwo…
Cześć Aniu, teraz tylko nazwy rzek i miasteczek przypominają kto tu był pierwszy, ale w ubiegły weekend udało nam się pojechać w góry do Indian Cherokee. Mieszkają normalnie, jak wszyscy, ale w lesie odtworzyli dawną wioskę z domami z bali i wszystkimi miejscami rytualnymi. Ja też oglądałam „Dr.Quinn”, może dlatego tak pociągają mnie zapomniane miejsca. Nie ma nic milszego od dzielenia się swoimi odkryciami. Cieszę się, że zajrzałaś Aniu i pozdrawiam serdecznie:)