Saint Vincent i Grenadyny
Saint Vincent i Grenadyny to perełki Karaibów. Z lazurowych wód wyłaniają się 32 wyspy, a na zboczach mienią się domki w odważnych kolorach. Zastanawialiście się kiedyś co zabrać na bezludną wyspę? Nam wystarczył aparat fotograficzny. Na zawsze zapamiętam łachę piasku na morzu, z jedną parasolką pośrodku. W takiej bajkowej scenerii powstał film „Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły”.
Byliśmy na czterech z dziewięciu zamieszkałych wysp i poznaliśmy Antka, Polaka z wyboru. To jak mieszkańcy żegnają swoich bliskich szokuje i wymyka się wszystkim znanym tradycjom. Zapraszamy
Spis treści
Saint Vincent i Grenadyny, krótka historia
Saint Vincent leży 30 kilometrów od St. Lucia. Największa wyspa z łańcucha wulkanicznych wysepek ma stolicę w Kingstown. Grenadyny – jak owoce granatu – rozsypały się na południu aż do Grenady.
Podobnie jak na innych karaibskich wyspach pierwsi byli Ciboney, następnie Arawakowie, a od 1300 roku plemię Carib. Krzysztof Kolumb zobaczył główną wyspę w 1498 roku, podczas swojej trzeciej podróży do Nowego Świata, w dniu patrona Hiszpanii, św. Wincentego.
Przez 200 lat Caribowie bronili swojej wyspy przed Europejczykami. Pierwszymi osadnikami z zewnątrz byli Afrykanie, którzy uratowali się z tonącego statku w 1675 roku. Potem znajdowali tu schronienie zbiegli niewolnicy z Saint Lucia i Barbadosu.
Dzisiejsze Kingstown założyli Francuzi, którzy ciągle walczyli z Anglikami o karaibskie wyspy. W 1762 roku Francja oficjalnie przekazała wyspę Brytyjczykom, a ci pozbyli się Caraibów, wysyłając 5 tysięcy do Belize.
Po zniesieniu niewolnictwa w 1834 roku, do pracy na plantacjach przybyli robotnicy z Indii. To wyjaśnia dlaczego Małe Antyle nazywa się Indiami Zachodnimi. Najjaskrawszym tego dowodem jest zapach curry na wyspach karaibskich i hinduistyczne świątynie na Trynidadzie.
Jednak jeszcze przez wiele lat nielegalne statki z niewolnikami pływały między Afryką a Indiami Zachodnimi. Obszarnicy wrócili do swoich imponujących angielskich posiadłości po wybuchu wulkanu La Soufrière, który w 1902 roku zabił ponad 2000 osób i zniszczył ich plantacje.
27 października 1979 roku Saint Vincent i Grenadyny uzyskały niepodległość od Wielkiej Brytanii. Od tego czasu posiada rząd i premiera. Jednak głową państwa jest brytyjski król Karol III.
Saint Vincent i Grenadyny. Kingstown
Mieszkańcy mówią na siebie Vincy lub Vincies. Domy budują na kilku poziomach zaczynając od góry. Konstrukcja się powiększa, kiedy rodzina zdobędzie środki. Budynki na szczudłach powoli zamieniają się w solidne domostwa. Odwrotnie niż w krajach arabskich, gdzie buduje się tradycyjnie od piwnicy, a wystające pręty na dachu pozwolą kiedyś na budowę kolejnych pięter. Bardzo ciekawy pomysł, na pewno sprawdzony i dostosowany do warunków.
W tych okolicach pasły się zwierzęta, których nie potrafiłam rozpoznać. Owce? Niemożliwe, wyglądają jak kozy. A jednak owce, gatunek bez runa na grzbiecie, bo w tropiku futro jest niepotrzebne. Na mleko, zapytałam naszego kierowcy, nie, są hodowane na mięso.
Katedra St Mary’s z 1820 roku
Ogród botaniczny
Ogród Botaniczny na Saint Vincent istnieje od 1765 roku. W wolierze można zobaczyć papugę św. Wincentego, narodowego ptaka wyspy. Papugi siedzą w klatkach i jest to przykry widok. Zupełnie inaczej było w Hondurasie, gdzie mogły fruwać swobodnie.
Jedno z tamtejszych starych drzew chlebowych pochodzi z Tahiti. Sprowadził je Kapitan Bligh, którego znamy z serii filmów i książek „Bunt na Bounty”. Owoce chlebowca miały być tanim sposobem na wyżywienie niewolników, harujących na brytyjskich plantacjach.
Chociaż załoga się zbuntowała i wyrzuciła kapitana za burtę, to w końcu dostarczył sadzonki na Karaiby. Bogate w składniki odżywcze owoce drzewa chlebowego stały się tym, czym dla nas ziemniaki. Gotowane na parze, pieczone, smażone, albo mielone na mąkę są podstawą diety. Drzewa każdego roku rodzą niewiarygodną ilość owoców.
Saint Vincent i Grenadyny, tradycje pogrzebowe
Kiedy wjechaliśmy do tego miasteczka, zdumienie odebrało mi mowę. Wystrojeni i roześmiani ludzie wychodzili ze wszystkich domów i łączyli się w grupy. Jakieś wesele we wsi? Nie, pogrzeb, powiedział kierowca. Pogrzeb jest okazją do tego, żeby się spotkać na wielkiej stypie po pogrzebie. Impreza dla całej społeczności. Zastanawim się czy nie wypatrują kolejnej, jak zaczyna się robić nudno. Zobaczcie jak wygląda pogrzeb na Saint Vincent i Grenadynach.
Kiedy wspominam kondukty pogrzebowe, widzę czarny orszak „w deszczu pod wiatr”. Towarzyszące obrządkowi żałosne pieśni odbierają wszelką nadzieję, że nasze życie ma jakiś sens. Ludzie rozpaczają po swoich bliskich, a wszechogarniająca rozpacz przenika każdego, bo wszyscy boimy się swojego odchodzenia. Gdyby ktoś frywolnie poruszył w tańcu biodrami, byłoby to niewybaczalne świętokradztwo. Przecież ktoś właśnie zakończył swoją ziemską wędrówkę i już nigdy nie powróci w dawnej postaci.
Połączenie chrześcijaństwa i afrykańskich rytuałów zrodziło wiarę, że trzeba się cieszyć z tego, że ktoś przekroczył bramę do wiecznego życia. Ta radość jest silniejsza niż poczucie straty. Dla Vincis to tylko chwilowe rozstanie, bo przecież wszyscy pójdziemy w stronę bramy.
Za karawanem zbierają się wszyscy przyjaciele, sąsiedzi i znajomi zmarłego. Tańczą, śpiewają, jakby przyszli na tńce, a nie na pogrzeb. Wierzą, że zmarły jeszcze długo będzie krążył po świecie, zanim ostatecznie odejdzie.
Jednak to, co zobaczyłam po powrocie do stolicy, było jeszcze bardziej niewyobrażalne. Całe miasto było zakorkowane, ponieważ trwał pogrzeb młodego sportowca. Ludzie nadchodzili ze wszystkich stron, ubrani w koszulki z wizerunkiem zmarłego chłopaka. A kiedy przejeżdżaliśmy obok cmentarza, szczęka mi już niżej nie mogła opaść. Muzyka, tańce, a na straganach pod cmentarną bramą można było kupić piwo i przekąski Jakby wszyscy przyszli na jego urodziny. Było w tym coś wzruszającego. Daleka byłam od zgorszenia i spodobało mi się takie pożegnanie.
Park Petroglifów Layou
W Parku Layou zobaczyliśmy wielki głaz, na którym rdzenni mieszkańcy, prawdopodobnie Arawak, wyryli wizerunek swojego boga. Historycy oceniają, że petroglif powstał między 300 a 600 rokiem przed naszą erą.
Zatoka Wallilabou
Saint Vincent i Grenadyny stały się bardziej znane, po tym jak nakręcono tu film „Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły”. Zdjęcia trwały od października 2002 do marca 2003, a do obsady zatrudniono kilkuset lokalnych mieszkańców.
W Hotelu Anchorage zobaczycie małe muzeum wypełnione kostiumami, zdjęciami obsady i rekwizytami używanymi przez Johnny’ego Deppa, Orlando Blooma i Keirę Knightley. Zobaczyliśmy nawet maszt statku, z którego zszedł Jack Sparrow.
Scenografia wywołuje uśmiech, ale mnie zaintrygowały polskie flagi w sąsiedztwie. Czułam, że kryje się za nimi ciekawa historia.
Antek z Karaibów, czyli Polak z wyboru
W kilku miejsca na świecie spotkaliśmy się z Polakami i zawsze byliśmy pod ogromnym wrażeniem ich odwagi i pomysłów na życie. Tak było w Nikaragui i na Falklandach. Weszłam do niewielkiego baru i zapytałam kogoś czy tu pracuje jakiś Polak. Człowiek zamachał rękami i poszedł przyprowadzić kolegę z zaplecza.
Moje zdziwienie nie miało granic, kiedy uśmiechnięty pan o ciemnej skórze podał mi rękę i powiedział – jestem Antek. W dodatku miał na sobie koszulkę z napisem Ostróda. Serdecznie zaprosił do baru i zaserwował nam darmowe drinki, bo taki ma zwyczaj, że Polacy piją za darmo.
Zamiłowanie do języka polskiego i sympatię do naszego kraju zawdzięczamy polskim żeglarzom, którzy często cumują w zatoce. Antek mówi naprawdę dobrze po polsku, to była bardzo miła niespodzianka.
Saint Vincent i Grenadyny – Bequia
Najlepsze było przed nami, wskoczyliśmy na prom i popłynęliśmy na wyspę Bequia, gdzie spędziliśmy Wielkanoc w domku z piernika.
Bequia jest drugą co do wielkości wyspą Grenadyn. Rejs promem z Saint Vincent zajmuje około godziny, a superszybkim promem tylko 30 minut.
Wyspa ma tylko 18 kilometrów kwadratowych. W Port Elizabeth czekają nietypowe taksówki, które przewożą turystów na przyczepie z ławeczkami. Plaże są przepiękne, spacery po Friendship Beach, Princess Margaret Beach, Lower Bay i Industry Bay, to najlepsze co można robić na wyspie. Tylko trzeba uważać na kolczaste żyjątka.
Miasteczko jest kolorowe i tętni życiem. Mango można kupić, albo nazbierać owoców pod drzewem. Charakterystycznym budynkiem jest niebieskie cudo z napisem Pizza Hut. Pizzę można kupić na trójkąty i koniecznie podzielić się z kotami, które nie odpuszczają turystom.
Bequia jest drugą co do wielkości wyspą Grenadyn. Rejs promem z Saint Vincent zajmuje około godziny, a superszybkim promem tylko 30 minut. Wyspa ma tylko 18 kilometrów kwadratowych.
W Port Elizabeth czekają nietypowe taksówki, które przewożą turystów na przyczepie z ławeczkami. Plaże są przepiękne, spacery po Friendship Beach, Princess Margaret Beach, Lower Bay i Industry Bay, to najlepsze co można robić na wyspie. Tylko trzeba uważać na kolczaste żyjątka.
Miasteczko jest kolorowe i tętni życiem. Mango można kupić, albo nazbierać pod drzewem. Charakterystycznym budynkiem jest niebieskie cudo z napisem Pizza Hut. Można kupić na trójkąty i koniecznie podzielić się z kotami, które nie odpuszczają turystom.
Saint Vincent i Grenadyny – Mayreau
Na Mayreau zatrzymaliśmy się przez kilka dni w domu tubylców. Mieszka tu zaledwie 250 osób. Wszyscy wiedzieli gdzie mieszkamy i od razu wymieniali imię naszej gospodyni, bo większość jest ze sobą spokrewniona.
Zapasy żywności przypływają kilka razy w tygodniu, a my na te dostawy czekaliśmy z utęsknieniem. W dniu przyjazdu gospodyni zadzwoniła do swojej kuzynki, żeby otworzyła dla nas sklep i mogliśmy sobie przygotować prosty posiłek.
Najmniejszą zamieszkałą wyspę Grenadyn przecina jedna droga, która owija wyspę. Do tej zamkniętej społeczności można dotrzeć tylko drogą morską. Energia elektryczna dotarła na wyspę dopiero w 2002 roku. Większość wyspiarzy utrzymuje się z rybołówstwa. Czysta natura w najpiękniejszej odsłonie.
Na wietrze powiewają karaibskie koszulki.
Chociaż Mayreau jest nietknięta przez masową turystykę, to są tu hotele i kilka restauracji. Wyspa przyciąga przede wszystkim żeglarzy. Z przepięknymi plażami i jest doskonałą bazą wypadową do sąsiednich wysepek. Polscy żeglarze też tu byli i zostawili po sobie flagi.
Ten przesympatyczny pan jest kucharzem i był bardzo gościnny. Poświęcił nam mnóstwo czasu, a potem przygotował taką rybę z warzywami, że buty lecą, a do tego pieczone ziemniaki. Napisał na kartce numer swojego telefonu i zaprosił do swojego domu na kolację.
Jada się tu najczęściej pilau, czyli potrawę z gotowanego na mleczku kokosowym ryżu i małej czerwonej fasolki. Danie jest popularne na całych Karaibach i tak smaczne, że można jeść bez dodatków. Podawane z rybą, kurczakiem batatami, często z owocami.
Salina Bay
Ten piękny odcinek czystego białego piasku ma długość 1,5 kilometra. Nie ma zbyt wielu osób, więc cała plaża była dla nas. Czasami ktoś przypłynie wpław ze swojego jachtu.
Kolory tej restauracji wskazują na to, że na wyspie są Rastafarianie. Dobrze ich poznaliśmy będąc na Jamajce.
Tu muszą grasować Rastafarianie, poznaliśmy ich dobrze na Jamajce.
A to kolejna plaża, na której najczęściej oglądaliśmy zachody słońca. W tle widać Grenadyny.
Saint Vincent i Grenadyny – Mopion
Bezludna wyspa wygląda jak wyjęta z komiksów, pozostaje tylko dorysować rekina i przerażonego człowieczka. Zaparło mi dech na widok najmniejszej wyspy na Karaibach. Parasolka z trzcinowym dachem oblana dookoła wodą przyciąga wzrok z daleka.
Mopion, która jest częścią łańcucha wysp Saint Vincent i Grenadyny, uchodzi za geograficzną maskotkę tej niezwykłej krainy. W rzeczywistości to nie wyspa, tylko łacha piasku, która zmienia rozmiar w zależności od przypływów. Jednak parasolka nigdy nie jest zalana wodą.
Dookoła niej roztacza się podwodna rafa koralowa. W krystalicznej wodzie widać było podpływające ryby, nawet te duże.
Na wycieczkę wybraliśmy się łodzią z panem o ksywce Papa-Sun. Schronił się właśnie przed słońcem. 59 – latek jest ojcem ośmiorga dzieci, z których najmłodsze ma 4 lata. Jak to możliwe? Podobnie jak większość wyspiarzy nie żenił się z matkami swoich dzieci. Oprócz tradycyjnych małżeństw, istnieje model związków, które mieszkają osobno, dopóki na świecie nie pojawią się dzieci. Nie za bardzo się sprawdza.
W tle widać prawdopodobnie Petit Saint Vincent i Tobago Cays, pięć małych, niezamieszkanych wysp otoczonych rafami koralowymi, oferuje jedno z najlepszych miejsc do nurkowania i snorkelingu na Karaibach.
Saint Vincent i Grenadyny – Palm Island
Amerykańskie małżeństwo wydzierżawiło Palm Island za jednego dolara. Warunek był taki, że wybudują hotel, który da zatrudnienie miejscowym. Rośnie tu ponad 200 000 palm.
Dzisiaj Palm Island jest ekskluzywnym miejscem dla pragnących spokoju i dyskrecji celebrytów z całego świata. Strażnik nie pozwala się zbliżyć do plaży, chociaż czytaliśmy że można nawet wejść do baru.
Saint Vincent i Grenadyny – Union Island
Na szczęście łatwo jest się dostać na Union Island podczas włóczęgi od wyspy do wyspy. Motorówka ślizgała się po falach i jak się rozpędziła, podskoki były bardzo bolesne. Wiatr porwał mi czapkę, ale Papa zakręcił i z wdziękiem wyłowił ją z kotłującej się wody.
Chociaż Union położona bardzo blisko Grenady, to jest częścią Saint Vincent. Bardzo mi się podobało, zjedliśmy bardzo smaczny lunch, kupiliśmy sobie ręcznie malowane koszulki, i mnóstwo owoców. Wszystko było o wiele tańsze niż na innych wyspach.
Saint Vincent i Grenadyny – Happy Island
Happy Island jest małą, sztuczną wyspą zbudowaną przez jednego człowieka. Janti Ramage tam mieszka, prowadzi bar i jest wujkiem Papy.
Muszle, którymi my się zachwycamy, są wielkim problemem dla rybaków. Na płyciznach widziałam całe ich stosy. Są kłopotliwymi odpadkami, a Janti zbudował z nich fundament swojego domu na wodzie. Od 2002 roku zbierał muszle na płytkiej rafie koralowej, potem posadził kilka palm.
Chwalił się nam, że teraz jest milionerem, bo jego Szczęśliwa Wyspa jest tyle warta. Posiedzieliśmy w wygodnej części mieszkalnej, gospodarz zrobił nam kolorowego drinka i popłynęliśmy dalej.
Najważniejsze informacje
- Powierzchnia kraju wynosi 389 kilometrów kwadratowych i liczy 110 tysięcy mieszkańców.
- Najlepszym czasem na wizytę na Saint Vincent jest pora sucha, która trwa od grudnia do maja.
- Walutą kraju jest dolar wschodniokaraibski i dolar amerykański.
- Językiem urzędowym jest angielski.
- Na Saint Vincent narodził się krykiet.
- Phil Collins urodził się na wyspie Bequia.
- Najaktywniejszy wulkan na Karaibach – La Soufriere – znajduje się na Saint Vincent.
- Gospodarka jest oparta na rolnictwie ( uprawa bananów), turystyce i rybołówstwie.
- Z ponad 30 wysp zamieszkałe są: St. Vincent, Young Island, Bequia, Mustique, Canouan, Union Island, Mayreau, Petit St Vincent i Palm Island.
- Podróż z Europy i Ameryki Północnej jest łatwa, dzięki bezpośrednie lotom na na lotnisko ET Joshua (SVD) na Saint Vincent.
- Saint Vincent i Grenadyny posiadają pięć głównych lotnisk : Canouan (CIW), Bequia (BQU), Mustique (MQS) i Union Island (UNI).
Saint Vincent i Grenadyny były niezapomnianą wyprawą dzięki poznanym tam ludziom i pięknej naturze, nie zepsutej przez stada turystów. To nasze ukochane wyspy.
Najbardziej urzekła mnie opowieść o Antku, ciemnoskórym wielbicielu naszej ojczyzny! Aż sie buzia uśmiecha, gdy czyta sie o takim entuzjaście polskosci, któy na dodatek nieźle włada naszym wszak trudnym językiem! To wspaniałe, że kawałki Polski można spotkać na całym świecie, ,że nie jesteśmy jakimś anonimowym, nieznanym nikomu narodem, ale mamy jakis wpływ na resztę świata.
No i te radosne pogrzeby…Właściwie nie powinno w tym być nic w tym dziwnego, jesli ktos jest mocno wierzący. No bo jeśli rzeczywiscie wszystkich nas czeka po śmierci cos w rodzaju raju, gdzie sie spotkamy i będziemy bez żadnych problemów istnieć zawsze, to czym sie tu martwić? A jednak pozostaje kwestia ziemskiego rozstania i tęsknoty. trudno to uczucie okiełznać. Zastąpić radością. Ale wszystko zalezy widocznie od kultury i nawyków. U nas przy cmentarzach w Dzień Zmarłych też stoją kramy odpustowe z łakociami i zabawkami. Czyli i u nas mozna zauważyć skrawek takiego wyspiarskiego podejścia do śmierci.
Przepiękne zdjęcia! Zwłaszcza to z bezludna plaża i tym parasolem na środku! Cudo i marzenie!
Pozdrawiam Cię serdecznie Marylko, dziekując za kolejną, niezwykła podróz!:-)))
witaj Oleńko, tak Antek i ten roześmiany kucharz z Mayreou to były niezapomniane spotkania. Ludzie z wysp są niezwykle serdeczni, czuliśmy się tak, jakby specjalnie na nas czekali. Im mnie turystów gdzieś dociera, tym atmosfera lepsze. Na głównej wyspie nikt się specjalnie nie uśmiechał, ale tam przybijają statki wycieczkowe. No właśnie, to ziemskie pożegnanie jest rozdzierające, bo tej osoby już nigdy nie będzie w takiej postaci, w jakiej ją znaliśmy. Żałoba nie jest dobrą okazją do tańców. Na pewno nie tańczą gdy umrze dziecko, tego sobie nawet nie wyobrażam. Olu, pożegnanie młodego chłopaka przypominało imprezę sylwestrową, z każdej strony nadchodziły dziewczyny wystrojone w kuse spódniczki i szpilki, muzyka, alkohol. Część miała koszulki ze zdjęciem, ale większość przyszła się bawić.
Bezludna wyspa była tak piękna, a woda tak przejrzysta, że mogłam wymieniać spojrzenia z rybami:) Ściskam Cię serdecznie Oleńko.