James Bond. „Żyj i pozwól umrzeć”
James Bond mógłby się wiele nauczyć od postaci, które dały mu twarz, osobowość i brawurę. Bohaterami dzisiejszego wpisu będą Ross Kananga, Ian Fleming i Roger Moore.
Szczupły mężczyzna o aparycji amanta, mógłby być pisarzem, który szuka natchnienia na tropikalnej wyspie, albo ornitologiem na tropie endemicznych ptaków. Nic bardziej mylnego. Poharatane ręce zdradzały kim był naprawdę.
Ross Kananga, pogromca zwierząt, człowiek, który wymyślił mrożącą krew scenę filmową, a potem ją brawurowo zagrał. Skacząc po łbach krokodyli, jako James Bond pewnie ocalił życie kaskaderom.
W tej historii jest prawdziwy pisarz, Ian Fleming napisał 14 książek o Jamesie Bondzie, właśnie na Jamajce. W żadnej powieści nie napisał dokładnie jak wyglądał agent 007, James Bond, ale marzył, żeby to Roger Moore zagrał w „Casino Royal” pierwszej ekranizacji losów Jamesa Bonda. Niestety angielski amant w tym czasie grał „Świętego”.
Pojawi się też ornitolog od którego Ian Fleming pożyczył nazwisko. Ale wszystko we właściwym czasie. Zapraszam na przygodę z krokodylami. Ross Kananga, Fleming i Moore, każdy z nich to po części James Bond, agent Jej Królewskiej Mości. Przekonajmy się który z nich najbardziej go przypomina.

Spis treści
James Bond. Ross Kananga
Ross W. Heilman przybył na Jamajkę z Florydy i od tej pory był znany jako Ross Kananga. Mówił, że w jego żyłach płynie krew Indian Seminole. Z pomocą jamajskich przyjaciół, postanowił założyć farmę krokodyli na dziewiczych terenach namorzynowych w Falmouth.

Pod koniec 1970 roku powstało bagienne safari. Kananga budował sztuczne wyspy na bagnach, żeby krokodyle miały gdzie składać jaja. Kiedy zaczęła się ta historia, stado składało się z ok. 1500 krokodyli, kilku aligatorów, pary czarnych lampartów, pytona, lwa i szympansa.
Na chwiejnej werandzie domu otoczonego przez krokodyle, Kananga lubił rozmawiać o cenach krokodylich skór. Za całą i nieuszkodzoną skórę dostawał 450 dolarów. Za pasem zwykle miał zatknięty rewolwer. To zabezpieczenie przed tym, żeby nie stać się kolacją. Krokodyle Kanangi pożerały co tydzień 6 000 funtów mięsa i nie były wybredne.
Swamp Safari Village w Falmouth
Farma krokodyli szybko stała się atrakcją dla mieszkańców i turystów, wszyscy przychodzili popatrzeć jak Ross stacza walki ze zwierzętami.
„Kiedy ludzie tu przychodzą, pokazuję im, jak niebezpieczne mogą być krokodyle, a jednocześnie jak łagodne. Mogę przywołać jednego z nich, a on położy głowę na moim kolanie”.
Ross wrócił na Florydę w 1976 roku, trenował dzikie zwierzęta u Indian Seminole. Podobno został zaatakowany przez swojego lamparta Szatana, którego w ostatniej chwili zastrzeliła 19-letnia dziewczyna ratując Rossowi życie
O ironio, Ross Kananga zmarł w 1978 r. w wieku 32 lat z powodu niewydolności serca podczas połowów włócznią na bagnach Everglades.
Wydaje się, że ten człowiek nie miał instynktu samozachowawczego, ale czy warto być zbyt ostrożnym, nie narażać się i w efekcie nic ciekawego nie przeżyć? Wszystko staje się jasne na końcu drogi.

James Bond. „Żyj i pozwól umrzeć”
Podczas wybierania plenerów do filmu „Żyj, lub pozwól umrzeć” („Live and Let Die”) z 1973 roku, ekipa trafiła na na farmę krokodyli Rossa Kanangi.
Zafascynowała ich tabliczka z napisem „Trespassers will be Eaten”, zatrzymali się, aby sprawdzić co to za miejsce. Ostrzeżenie nie było zabiegiem marketingowym, umieszczono je w 1968 r. nie bez powodu. Roger Moore tak wspomina w swoim dzienniku:
„To nie jest blef – gdzieś pośród tej masy krokodyli na bagnach znajduje się Bongus, 1500 funtowy potwór o długości 13 stóp, który kiedyś pożarł czterech rybaków.”

Filmowcy spotkali tu Rossa Kanangę, naszego niedoszłego ornitologa amatora. Tresował krokodyle, albo bawił się lampartami i lwami. Zachwycona ekipa uznała, że to idealna San Monique, fikcyjny kraj na Morzu Karaibskim.
Ekipa filmowa tak bardzo polubiła Rossa Kanangę, że jego nazwiskiem obdarzono antagonistę Bonda, Mr. Big alias Kananga. (Yaphet Kotto) a sam Kananga zagrał w najstraszniejszej scenie jako James Bond .
Mr. Big był dyktatorem, który zasłaniając się immunitetem dyplomatycznym, przemycał narkotyki do Stanów Zjednoczonych. Chciał zalać amerykański rynek tonami heroiny, żeby wykosić konkurencję.
Po tym, jak trzech brytyjskich agentów zostało zabitych w ciągu dwudziestu czterech godzin, Tajna Służba Wywiadowcza delegowała swojego najlepszego agenta, Jamesa Bonda do rozwiązania sprawy..
Bezwzględny dr Kananga pełnił funkcję szefa rządu i premiera, aż do śmierci z rąk Jamesa Bonda.

James Bond. Wyspa krokodyli
Miejsce wydaje się nieco zaniedbane, za to tablice robią wrażenie. Zaprowadzono nas do sali kinowej, gdzie obejrzeliśmy kulminacyjną scenę z filmu. Zaparło mi dech. Byłam tam, mogłam poczuć ten dreszczyk grozy, który wszyscy lubimy przeżywać z bezpiecznej przystani fotela. Magia.

Most z krokodyli
Ross Kananga wpadł na szaleńczy pomysł, który przedstawił producentom Bonda. Otóż postanowił przedostać się z małej wysepki na ląd po grzbietach krokodyli.
W wodzie dookoła kłębiły się bezlitosne bestie, które nie wahały się pożerać siebie nawzajem.
Pomysł się spodobał, wszyscy myśleli, że umieszczą w wodzie kilka sztucznych krokodyli. Ta wizja rozśmieszyła tylko Kanangę, mimo, że wiedział czym ryzykuje. Jego ojciec zginął podczas wkładania głowy w paszczę aligatora.

Wszystkie zwierzęta usunięto
Trzem wybranym aligatorom ciężarkami umocowano łapy do dna płytkiego stawu. Ross Kananga przebrał się w jasny, elegancki garnitur Jamesa Bonda i zaczął swój bieg po krokodylach.
Kilka razy wpadł do wody, wychodził i znowu przebierał się za Bonda. Raz jego noga znalazła się w zębach gada, ale szczęśliwie udało mu się wyciągnąć. Nie pomogły specjalne buty, usztywnione i przyczepne. Niezrażony próbował dalej, aż scena wypadła idealnie. Koniecznie musicie to zobaczyć!
Za tę rolę w 1973 roku Kananga otrzymał $60 000. Wyjaśnił to rozbrajająco „Bo coś takiego jest niemożliwe do zrobienia”.

Scena z hakiem
Julius Harris (Tee Hee), zamiast dłoni miał stalowy hak, za pomocą którego chwytał kurczaki i rzucał krokodylom. Zanim zobaczymy scenę z Rogerem Moorem, przeczytajmy jak wspomina to sam aktor. Po krokodylach skacze oczywiście Kananga, a Bond odpala łódź i już sunie ale…po bagnach Luizjany.
„Julius i ja obserwujemy pocąc się i mając nogi z galarety, jak Ross przywołuje bestie. Kiedy krokodyle ślizgają się dookoła nas, mój kolega usilnie stara się chwycić kurczaka i rzucić nim w kłapiące szczęki.
Jeden kawałek przykleja się do jego haka, a krokodyl wydaje się mieć na to oko,
Julius nieco się odsuwa. Potem kolejny kawałek kurczaka spada mu na nogi, niezauważony przez nas – ale nie przez krokodyla o długości 8 stóp,
który torpeduje w naszym kierunku, aby go zdobyć, dopóki ktoś nie wrzuci makabrycznego kawałka mięsa do bagna w ostatniej chwili.
James Bond. Roger Moore
Roger Moore był najstarszym aktorem grającym agenta 007. Po raz pierwszy wcielił się w tę rolę w wieku 45 lat, a ostatni gdy skończył 57 rok życia. Zagrał Jamesa Bonda aż siedem razy. Podczas kręcenia „Żyj i pozwól umrzeć”, codziennie pisał dziennik.
Moore był również pierwszym rodowitym Anglikiem zatrudnionym do tej roli. Reżyserzy i scenarzyści mocno nabijali się z jego „angielskości” i przedstawiali go jako stereotypowego gentlemana.
„Cieszę się, że mogłem zagrać w siedmiu Bondach, co zabrało mi czternaście lat życia. Dla mnie to był dobry czas, znalazłem wielu przyjaciół”
W jego biografii pt. Nazywam się Moore, Roger Moore.”, czytamy:
„To przecież książka o mnie: kulturalnym, skromnym, wyrafinowanym, skromnym, utalentowanym, skromnym, i uroczym, skromnym człowieku o wytwornych manierach, o którym tak wiele da się napisać”
Namorzyny są fascynujące, wyglądają baśniowo, jakby znajdowały się w ruchu..

Kananga zapytany w jaki sposób rozpoznaje płeć gadów, odpowiedział ” Dziewczyny mają takie ładne, drobne twarze”. Ja nie widzę tu ani jednej delikatnej twarzy.

Jeszcze jedno ujęcie przepięknie uformowanych korzeni, w ich niedostępnych czeluściach toczy się tajemne życie.

James Bond. Ian Fleming
Podczas służby w marynarce wojennej w 1943 roku, Fleming dostał rozkaz zbadania aktywności U-Bootów na Karaibach. Zakochał się w Jamajce podczas swojej pierwszej wizyty. Po wojnie kupił 15- akrową działkę w Oracabessa na północy wyspy. To dawny tor wyścigowy dla osłów
Sam zaprojektował skromny, 3-pokojowy dom, stojący na skraju urwiska z widokiem na prywatną plażę. Nazwał go Goldeneye, na pamiątkę którejś tajnej misji szpiegowskiej.
To inna plaża o wschodzie słońca, ale wszystkie wschody i zachody słońca są zniewalająco piękne na Jamajce.

W styczniu 1952 r. 44-letni Ian Fleming siadł za biurkiem ( klik). Przed sobą miał maszynę do pisania, ryzę papieru i złotą papierośnicę. Postanowił napisać powieść o agencie wywiadu. Jak go nazwać? Najlepiej jakoś prosto, Fleming rzucił okiem na okładkę ornitologicznej książki o ptakach Zachodnich Indii. Jej autor był amerykańskim naukowcem i podróżnikiem. Nazywał się James Bond.
Pierwsza książka o agencie 007 nosiła tytuł „Casino Royale”. Główna postać kobieca była zainspirowana burzliwymi losami agentki Krystyny Skarbek z którą Fleming miał roczny romans. Czytając jej historię ma się wrażenie, że ta niezwykła Polka jest prawdziwym Bondem, jednak ze względu na płeć nie zrobiłaby powieściowej kariery.
Po śmierci Iana Fleminga, Goldeneye zmieniało właścicieli, w 1976 roku posiadłość sprzedano Bobowi Marleyowi, a potem Chris Blackwell, założyciel Island Records, odkupił ją od Marleya i założył luksusowy resort GoldenEye, tu można pofantazjować.
Lotnisko położone 5 kilometrów od jego domu Fleminga nazwano niedawno The Ian Fleming International Airport.
Tego dnia ponad setka dzieciaków wróciła bezpiecznie ze szkolnej wycieczki.

James Bond. Kananga, człowiek żyjący na granicy ryzyka
Miał wiele wspólnego z Krystyną Skarbek. James Bond w spódnicy. oboje igrali z zagrożeniem, realizowali najdziksze pomysły i wychodzili z tego cało.
Bo Kananga umarł na serce, a Krystynę zabił nożem odrzucony kochanek.
Elegancki Ian Fleming, z jedwabnym krawatem na szyi, rywalizował z Bondem na gadżety. Osobiste doświadczenia pomogły mu w stworzeniu literackiej postaci, jaką był James Bond. Przez jego dom na Jamajce przewinęły się gwiazdy światowego kina, był wykształcony i uroczy. Będąc u szczytu sławy odszedł w 1964 roku w wieku 57 lat.
James Bond. Roger Moore, ostrożny odtwórca
Ale z kocim wdziękiem Bonda, magnetycznym przyciąganiem i powalająca urodą. Żył najdłużej, bo 90 lat. Kiedy miał 75 lat zakochał się i ożenił ze swoją bratnią duszą i nareszcie był szczęśliwy.
„Nie mogę powiedzieć, ile ich było w ciągu tych lat, ponieważ jestem dżentelmenem. Nie liczyłem ich. W każdym razie miałem ich więcej niż James Bond” (agent 007 miał ich 51).
Wszyscy podążali za swoimi marzeniami i każdy z nich przeszedł do historii. Który z nichto James Bond?
Na Głowie Cukru w Rio de Janeiro, Roger Moore walczy ze swoim wrogiem o stalowych zębach w filmie „Moonraker” z 1979 roku. Zobaczcie koniecznie jak to wygląda w rzeczywistości.
Zapraszam do obserwowania.
Z drżeniem lęku obejrzałam i przeczytałam opowieść o krokodylich scenach i wyczynach filmowych. I podziwiam, że odważyłaś sie wziac na ręce krokodylątko (wprawdzie z zawiązanym pyszczkiem, ale moim zdaniem i tak to wymagało odwagi). Ja bym chyba nie dała rady. Jakas strachliwa jestem, co do gadów i nie tylko. A z wiekiem coraz bardziej. Jakis czas temu obejrzałam film o napaści niedźwiedzia na dwoje Kanadyjczyków i taki to na mnie wpływ wywarło, że teraz czasem najgorsza scena masakry z tego filmu śni mi sie po nocach. Nie wiem, w zwiazku z powyzszym, czy umiałabym bez strachu przebywac w pobliżu tych pięknych namorzyn. Na samo wyobrażenie, że czaja sie tam zębate paszcze i te gadzie, okrutne oczy chybabym zasłabła.
I jeszcze a propos strasznych, filmowych scen z krokodylami czy innymi krwiożerczymi zwierzo-potworami. Jakos to chyba ma pomóc uwolnic nagromadzone w człowieku emocje, uzewnętrznić to, co ukryte, odreagować to, co niemozliwe było do odreagowania na co dzień. Bo przecież człowiek doświadcza w życiu wielu niebezpieczeństw, codziennie musi przezwyciezać w sobie różne lęki, oswajać prywatne potwory (często stwarzane mocą swej wyobraźni).Ale ja po sobie samej widzę, że na mnie to tak nie działa. Lęk się nasila a prywatne potwory jak straszyły, tak straszą!Coraz większa ze mnie kaczka-dziwaczka! W sam raz na pozarcie krokodylom!:-))
Piękne i abstrakcyjne to zdjecie, gdzie siedzisz na plaży za biurkiem!:-) Patrzę na nie i uśmiecham sie do tej Marylki z krainy spokojnych turkusów i błękitów!:-)
Uściski serdeczne!:-)
Różnica między filmowymi kadrami a rzeczywistością była taka, że były leniwe, poruszały się wolno, jakich człowiek wszedł do nich i zaganiał je jak kaczki do wody. Nie wydawały się grozne. Codzienne zagrożenia są poważniejsze, niż wizyta w takim miejscu, wszystko było dobrze zabiezpieczone. Inaczej by nie wpuszczono tam dzieci. Zaczłął padać deszcz i na werandzie domu Kanangi widać mnóstwo małych główek. Kiedyś mnie przerażały takie sceny ( pamiętasz może australijski serial pt” Powrót do edenu”? Jak one mnie przerażały, też mialam koszmary, teraz się przygladałam z ciekawością. Zabawne, nasza młoda przewodniczka też je uwielbiała. Maluch był przygotowany, pyszczek mial juz obwiązany, wcisnięto mi go, za bardzo nie mialam wyjścia, ale wielkiego węża nie ruszylam, podziękowalam, wolę krokodyle:) Dziękuję za odwiedziny i jak zwykle ciekawy komentarz. Pozdrawiam cieplo Olu.
Nie oglądałam wszystkich odcinków Bonda,ale mam je gdzieś na dysku i obiecuje sobie,że obejrzę, bo każdy z nich był kręcony w jakimś fascynującym miejscu.Tego odcinka nie przypominam sobie i sceny z krokodylami.
Byłam na farmie krokodyli w Queensland i było to niezapomniane przeżycie,kiedy pływaliśmy małymi stateczkami między krokodylami, a dodatkową atrakcją było ich karmienie.Nienasycone bestie.Małego krokodyla też trzymałam.
Krokodyle żyją na północy Australii i trzeba bardzo uważac w wielu miejscach,zwłaszcza w czasie powodzi.
Co do lasów namorzynowych widziałam i w Australii,ale o wiele więcej jest ich w USA.Są tajemnicze i zawsze mam obawy,że coś z nich wypłynie i mnie pożre.
Fajnie mnie przeniosłaś w świat filmu, krokodyli, Bonda no i autora tej serii.
Wszystko jest frapujące i fascynujące.Postac Kanangi jak i pozostałych niesamowita.
Pozdrawiam!-)))
Ja też nie oglądałam wszystkich odcinków, ale ten fragment pokazany na sporym ekranie naprawdę wbił mnie w fotel. Jak pisałam wczesniej krokodyle były leniwe i za siatką. Na pewno plywanie w Australii i obserwowanie jak pożerają coś było mocniejszym przeżyciem. Takie atrakcje są dostępne na Florydzie, wlasnie tam gdzie umarł Kananga. Namorzyny widziałam wcześniej, ale pierwszy raz z tak bliska i w wielu miejscach, fascynujące są. Dziękuję Irenko za wizytę, piękny komentarz i pozdrawiam Cię ciepło.
Właśnie czytam w oryginale „Żyj i pozwól umrzeć”. To moja ulubiona część o przygodach agenta 007. Piękne zdjęcia. Bardzo fajny wpis.
A to się wstrzeliłam:) Fleminga czytałam bardzo dawno temu, koniecznie muszę okiem dorosłej osoby sprawdzić jaki miał styl. Ja też bym się przeniosła na Jamajkę jak on.
Marylko jak zawsze niezwykle interesujący wpis. Piotr bardzo lubi oglądać filmy z J. Bondem, ale w oryginale, bo rozumie niuanse językowe i ten szczególny rodzaj żartu jakim posługuje się agent JKM. Dla mnie J. Moore to uosobienie imponującej, męskiej szarmancji, elegancji i czegoś, czego nie do końca potrafię nazwać, z czasów dzieciństwa 😉 Twój wpis odsłania kulisy kręcenia filmu. To przecież tylko moment w filmie, a ileż musiało się zadziać, żeby nakręcić taką scenę. Podobne odczucia mam dziś oglądając filmy przyrodnicze, np. Blue Planet II gdzie są niesamowite sceny. Jako osoba fotografująca przyrodę wiem ile to wymaga wysiłku, żeby widz zobaczył jakąś bardzo krótką scenkę. Wracając jednak do Jamesa Bonda. Mam nadzieję, że nie odbierzesz tego jako zuchwałość jeśli dopiszę jeszcze ciut informacji. Przewodnik po karaibskich gatunkach ptaków to największe dzieło Jamesa Bonda znany też pod dłuższym tytułem „Field Guide to Birds of the West Indies: A Guide to All the Species of Birds Know from the Greater Antilles, Lesser Antilles and Bahama Islands”. Dowiódł też, że ptaki karaibskie pochodzą od północnoamerykańskich za co dostał medal Brewstera, najwyższe odznaczenie Amerykańskiego Stowarzyszenia Ornitologicznego. O związku ornitologa z autorem serii o J. Bondzie przeczytałam w niezwykle interesującej książce Stanisława Łubieńskiego „Dwanaście srok za ogon”. Poniżej fragment , może Cię zainteresuje 🙂
„Kilka lat po ukazaniu się „Casino Royale” żona pana Bonda napisała do Fleminga pełen oburzenia list. Jak można bez zgody używać czyjejś tożsamości? Szczególnie że chodzi o szacownego naukowca! Flemingowi chyba zrobiło się głupio, ale tłumaczył się dość niezręcznie: „Uderzyło mnie, że to krótkie, niezbyt romantyczne, anglosaskie i bardzo męskie nazwisko. To było właśnie to, czego szukałem – tak powstał drugi James Bond”. Proponował zadośćuczynienie: „W zamian oferuję Pani albo Jamesowi Bondowi możliwość nieograniczonego korzystania z imienia i nazwiska Ian Fleming w dowolnym celu. Być może Pani mąż odkryje jakiś szczególnie podły gatunek ptaka, który będzie chciał napiętnować, nazywając go Ianem Flemingiem”. Fleming napisał również list do samego Bonda. Nieco spóźnione pytanie o zgodę na użycie swego imienia i nazwiska ornitolog skwitował krótko, po bondowsku: „W porządku”. Przeprosiny zostały przyjęte. Bond z żoną odwiedzili później pisarza w jego jamajskiej posiadłości. W 1964 roku Fleming przesłał ornitologowi najnowszą książkę o przygodach 007 „Żyje się tylko dwa razy” z dedykacją: „Prawdziwemu Jamesowi Bondowi od złodzieja jego tożsamości”. Kilka lat temu egzemplarz sprzedano na aukcji za przeszło osiemdziesiąt tysięcy dolarów.”
Dziękuję za wspaniałą 'wycieczkę Marylko, pozdrawiam serdecznie z P.
Nie śledzę kolejnych filmów z Bondem, ten rodzaj kina mnie nie pociąga, ale historie ludzi związane z tym epizodem po prostu mnie zafascynowały. Dlatego, że prawdziwe i mogłyby być tematem powieści. Moore wspomnienia z dzieciństwa, gdzie telewizja niewiele miała do zaoferowania, mam sentyment. Jaka tam zuchwałośc, bardzo się cieszę, że dokończyłas historię o prawdziwym Jamesie Bondzie. Widziałam ilustrację z otwartą książką, nazwiskiem „Bond”, ale nie wiedziałam, że powstał między nimi konflikt. Fleming wykazał się taktem, pokorą i poczuciem humoru, jestem pod wrażeniem. Jeszcze jedna odkryta ciekawa historyjka, uwielbiam odkrywać takie perełki jak przeprowadzam zwiad. Dziękuję, że mi o tym napisałaś. Na Jamajce widziałam wielkiego, czerwonego kolibra, ktoś podszedł i zaczął mi tłumaczyć, że to ich narodowy ptak i występuje na Jamajce. Na deser zostawiłam bioluminescencję i spływ tratwą. Bardzo ciekawa jestem, czy nasze wrażenia są podobne, czy w innej części świata wygladało to tak samo.Pozdrawiam Małgosiu i dziękuję za cudny komentarz:)
Marylko cieszę się, że historyjka Ci się spodobała. Ja też lubię szperać i wynajdywać takie ciekawostki 😀 Dlatego z przyjemnością czytam Twoje posty. Czy udało Ci się sfotografować tego kolibra ? Kolibry są pięknie ubarwione, ale jednocześnie są bardzo szybkie i trudno za nimi nadążyć. Pozdrawiam
Szperanie jest najlepsze, suche fakty z wiki nie działają na wyobraznie. historie, ludzkie losy, ciekawostki sprawiają, że jakieś miejsce staje się szczególne. Jeżeli coś było tłem powieści, to już jestem w niebie:) Zadałam sobie dużo trudu, żeby się dowiedzieć jak najwięcej, a zapomniałam sprawdzić autora książki o ptakach:) Uzupełnianie się, to jak rozmowa o swoich pasjach. Koliber uciekł, wielka szkoda, bo można było dostrzec kolory. Tylko w Ekwadorze zobiłam zdjęcie kolibrowi, bo usiadł! Był turkusowy. Nasze kolibry są malutkie i wydają się czarne, ale są szmaragdowe, to dosłownie mgnienie i znikają. Popularne są poidełka dla kolibrów, jakaś słodki nektar się wlewa, ale niestety wszystkie mrówki ( fire ant, wściekle gryzące) stworzyły długa autostradę do wodopoju.
Zostawiłam sobie lekturę na spokojny niedzielny wieczór i delektowałam się nią jak deserem po całym tygodniu 🙂 Ogrom informacji. Tym materiałem można by obdzielić trzy artykuły, aż jestem ciekawa, czy to już koniec o Jamajce, czy będzie coś jeszcze. Czekam na każdy kolejny wpis 🙂
Trenowałam na Kanandze bohatera w ruchu:) Taki życzliwy odbiór dodaje skrzydeł, z drugiej strony wysoko podnosi poprzeczkę. Ale to dobrze, to napędza. Dziękuję. W następnym wpisie będzie o bioluminescencyjnych organizmach, które wydzielają niebiesko-zieloną poświatę podczas ruchu. Mojego ruchu ściślej mówiąc, w cudnej lagunie, gdzie mają warunki konieczne do życia. Takie zjawiska występują tylko w kilku miejscach na świecie. Pozdrawiam Joanno:)
Droga Mario, miałaś w rękach prawdziwego dinozaura. Chociaż był mały to jednak drzemał w nim potencjał, którym tak bardzo fascynował się Kanangę. Podniecało go ryzyko, albo zadziwienie innych na widok tego co wyczynia. Satysfakcję musiał mieć ogromną, bo jak inaczej wytłumaczyć jego brawurę. Ironią losu jest to, że serce nie wytrzymało. Filmik, który udostępniłaś mrozi krew w żyłach. Krokodyle idealnie dopasowały się do scenerii pięknych namorzyn, które nie pozostawiłaś bez komentarza. Zasługują na niego, są bramą do świata czystego instynktu. Podróżowanie śladami pisarzy jest bardzo ciekawe. Często tam, gdzie powstawały bestsellery, znalazł się ktoś, kto zainspirował autora, chociażby taki ornitolog jak James Bond! Mario, widać, że zdjęcie na plaży zrobił Ci ktoś bliski. Wyglądasz pięknie! Pozdrawiam gorąco!
Bond!
Niesamowita historia, prawda? Co za ironia losu, że Kananga zmarł tak młodo i banalnie. Jedni kochają słonie, inni ujeżdżają dzikie wierzchowce, sa i tacy, dla których krokodyle mają delikatne twarze:) Pisać można wszędzie, Fleming miał szczęście, zresztą i tak się odcinał od śpiewu ptaków i słońca jak pisał. Namorzyny jeszcze wystąpią, będzie taka osobliwość, zaskakująca i najdziwniejsza z nimi w tle. Dzięki za wizytę i życzliwy odbiór Bondzie, pozdrawiam Cię. Kananga.
Mario, trochę z Bonda jest w każdym z nas. Przyznam, że był to lapsus językowy. Jednak teraz mnie śmieszy, więc nie wiem, czy powinnam zamieszczać sprostowanie. Historia jest faktycznie niesamowita. Piszesz o rzeczach o których nie miałam pojęcia. Musisz być bardzo dociekliwą osobą. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy namorzynowego klimatu.
Pozdrawiam Cię!
Masz rację, w każdym z nas drzemie poszukiwacz przygód, dlatego czytamy książki w których bohater robi to, na co nam nie starcza odwagi. Nie musisz prostować, mnie się podobało:) Ha, czy jestem dociekliwa? Jak mnie coś interesuje, to tropię całymi latami. Np. losy Margaret Mitchel, coraz więcej się odkrywa tajemnic, o których nie miałam pojęcia. Ciągle poprawiam moj wpis o niej. Wczoraj się dowiedziałam, że drzwi do Tary ( jakieś boczne, bo główne sa w muzeum) sprzedano za 100 tys. dolarów, okna i żaluzje za 36 tys. Ktoś trzymał je w stodole i próbował przywrócić im życie.
Marylko, co za kapitalny post!
Nie wiem od czego zaczac, zaczne chyba od Rogera Moore’a.
Kochalam sie w nim juz od czasow Swietego, wzdychalam i wycinalam jego zdjecia z czasopisma „Ekran” (chyba ?). Mialam zreszta caly zeszyt wycinkow filmowych , tematycznie o aktorach i aktorkach.
Mina Rogera Moore’a patrzacego spod oka na te krokodyle – bezcenna!
Cos przepieknego. Genialne.
Oczywiscie znam slynna scene z krokodylami , bo w tamych czasach ogladalam wszystkie filmy po kilka razy. To jedna z moich ulubionych scen.
Nie mialam pojecia, ze krecono ja na Jamajce, alez sie od Ciebie dowiaduje ciekawych rzeczy.
Krokodyle, zwane przeze mnie w dziecinstwie Kradodylami, budza we mnie strach, respekt, ale tez niesamowita fascynacje. Zdjecia fajnie sie oglada, filmy tez, ale czy w rzeczywistosci poszlabym na taka farme ?
Ciagle chodziloby mi po glowie, ze gdzies cos moze sie zepsuc i nagle zwinna wielka bestia urwie mi noge, albo wciagnie pod wode i pozre zywce, odcinajac kawalek po kawalku…
Malego kroka sie nie boje, ale te wielkie dorosle gady sa przerazajace. To nie jest zwierze, na ktore mozna zadzialac krzykiem, czy postawa , to bardzo pierwotny zwierz… Ja chyba bym na te farme nie poszla – robie coraz bardziej bojazliwa na starosc, wyobraznia gra mi na nerwach.
Kananga – co za postac! I znowu nazwisko obilo mi sie o uszy , ale dopiero Ty przyblizylas te postac.
Na koniec pytanie – czy krokodyle zyja na Jamajce w stanie dzikim ?
Czy tylko na tej farmie ?
Wspaniala historia i swietnie opowiedziana, z dreszczykiem !:)
Pozdrawiam goraco
Uśmiecham się, bo ja tez miałam taki zeszyt z wycinkami o aktorach, dlatego wciąż pamiętam dawno niezyjących np. francuskich aktorów. „Święty” to samo, ale ja nawet w Mikulskim się kochałam:) Scena z krokodylami nie ma sobie równych, ale o Kanandze dowiedziałam się dopiero na Jamajce. Mnie też zawsze przerażały krokodyle, pamiętasz „Powrót do Edenu”? Te z farmy były ospałe i wcale nie przerażające, jakis pracownik wszedł do nich i kijem zaganiał jak gęsi. Natomiast w filmie były szybkie jak wściekłe bestie, pewnie je specjalnie rozdrażnili. Malucha nie miałam ochoty dotykać, nie podbało mi się, że mu zawiązali pyszczek, ale wcisnęli do ręki, aparat w natarciu, co mialam zrobić, nie balam się. Krokodyle zyją dziko w Black River, mozna popłynąć z przewodnikiem i obserwować jak je karmi. Dreszczyk był, a ja nie moge psać samych słodkich opowieści, bo zrobiłoby się za spokojnie:) Fajnie, że spodobało Ci się wskrzeszenie Bonda i jego ekipy. Jamajka to wyspa z charakterem, wszystko ma niepowtarzalne. Uściski Kitty, dzięki za odwiedziny.