Cmentarz Oakland w Atlancie jest zaprzeczeniem mrocznych i przerażających cmentarzy przykościelnych. Jest zaprojektowany tak, żeby cieszył żywych. Otoczony parkiem i wypełniony kwiatami, zachwyca cienistymi alejkami.
Spoczywają tu pierwsi mieszkańcy Atlanty, 24 byłych burmistrzów, autorka „Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchell, legenda golfa Bobby Jones i pierwszy afroamerykański burmistrz Atlanty- Maynard Jackson, oraz 6 900 żołnierzy Konfederacji.
Cmentarz Oakland w Atlancie to jeden z projektów „wiejskiego cmentarza ogrodowego”. Miejsca refleksyjnego, pełnego ścieżek spacerowych i pięknych zabytków w stylu greckiego odrodzenia, dającego wytchnienie od zgiełku miasta. Miasto Atlanta kupiło 6-cio akrową działkę ( 2,4 ha) w 1850 roku, na obrzeżach miasta. Obecnie teren cmentarza obejmuje 48 akrów.
To historia kraju, Atlanty i 70 000 ludzkich istnień. Zebrałam kilka wspomnień z przeszłości nieboszczyków. Zapraszam na spacer.

Jasper Newton Neal

Na jednym z mauzoleów na cmentarzu Oakland w Atlancie siedzi kamienna postać mężczyzny w eleganckim garniturze, z melonikiem w dłoni. To Jasper Newton Neal, zamożny przedsiębiorca z przełomu XIX i XX wieku, który osobiście nadzorował budowę swojego grobowca. Mówi się, że był tak zaangażowany i drobiazgowy, że niemal codziennie pojawiał się na placu budowy.
Po jego śmierci rodzina postanowiła uhonorować tę czujność w nietypowy sposób — rzeźbiąc go dokładnie tak, jak wyglądał za życia. Siedzi wygodnie w fotelu, z lekkim uśmiechem i rozbawionym spojrzeniem, jakby wciąż doglądał prac i z humorem oceniał ich efekt. To jeden z najbardziej charakterystycznych i zaskakujących nagrobków na całym cmentarzu.


Doktor Nissan był pierwszą osobą pochowaną na cmentarzu. Zmarł na jakąś tajemniczą chorobę. Jak wielu ludzi w tamtych czasach bardzo się bał pogrzebania żywcem. Dlatego poprosił lekarza, żeby mu przeciął tętnicę na szyi po stwierdzeniu zgonu. Taka informacja widnieje na tablicy przed starym nagrobkiem.
Spis treści
Wiejskie ogrody cmentarne. Cmentarz Oakland w Atlancie

Wiktoriańscy chrześcijanie wierzyli, że śmierć jest snem. Słowo “cmentarz” tłumaczone z greki oznacza „miejsce do spania”, dlatego wiele symboli w Oakland odnosi się do tego snu. Niektóre groby wyglądają jak łóżka, a nagrobki mają kamienne poduszki i koce.
Jeśli spojrzysz we właściwy sposób, zobaczysz, że cały świat jest ogrodem”. – Frances Hodgson Burnett


Cmentarz Oakland w Atlancie. Czarni mieszkańcy

Czarni i pogardzani będą pierwszymi bohaterami moich opowieści z krypty. Bo na to zasługują. Historia Atlanty to nie tylko rozwój i ambicja. To także cień segregacji, który sięga nawet po śmierć.
Od początku istnienia cmentarza Oakland granica między „dobrym miejscem” a „placem niewolników” była wyraźna. Czarnoskórych zmarłych chowano wyłącznie w wyznaczonej, wschodniej części. W zapisach częściej pojawiało się nazwisko właściciela niż tych, którzy odeszli.
Gdy wschodnia ziemia zyskała na wartości, szczątki wielu osób ekshumowano i przeniesiono bez oznaczenia, by sprzedać parcele białym rodzinom. Do dziś w północnej części Oakland znajduje się ponad 17 000 niezidentyfikowanych grobów.
Tylko dwa razy doszło do złamania zasady podziału na sekcje: „żydowską”, „czarną” i „ogólną”. W obu przypadkach — z wdzięczności. To białe rodziny wymogły pochowanie dwóch czarnoskórych kobiet na swoich rodzinnych kwaterach. Jedną z nich była Georgia Harris.
Georgia przez lata pracowała dla rodziny Boydów z Atlanty. Być może była ich kucharką, być może opiekunką, być może kimś znacznie więcej. Rodzina uzyskała specjalne pozwolenie od miasta i sąsiadów, by pochować ją na swoim placu.
Na nagrobku wyryto:
„Georgia Harris — who though born a slave, died the child of a king.”
A z drugiej strony:
„In loving memory of our colored mammy.”
Trudno to czytać bez ścisku w gardle. Bo choć napisane z miłością, niesie w sobie złożoność czasów, których nie da się już wyprostować. Ale można o nich mówić — cicho, bez lęku.
Siła jednej osoby: Historia Carrie Steele Logan
Historia Carrie Steele jest dowodem, że nawet w najtrudniejszych czasach można zmienić świat. Przyszła na świat jako niewolnica około 1829 roku i wcześnie została sierotą. Mimo przeciwności losu stworzyła coś, co przetrwało ponad wiek – sierociniec dla czarnoskórych dzieci, który działa do dziś.
Na jej nagrobku w Oakland Cemetery w Atlancie widnieją proste, ale poruszające słowa: „Matka dzieci. Zrobiła co mogła.”
Jak wiele mogła zrobić jedna osoba w czasach, gdy nawet najbardziej współczujący ludzie ledwo sami przetrwali? Carrie nie miała nic, ale znalazła sposób, by pomagać. Sprzedawała ręcznie robione cukierki, potem pracowała na kolei. Widziała wokół siebie głodne, opuszczone dzieci i rozumiała ich ból. Dostała pozwolenie, by mogły spędzać dni w wagonach kolejowych, a na noc zabierała je do swojego skromnego domu z dwiema sypialniami.
Gdy liczba sierot rosła, napisała swoją biografię i sprzedawała ją na ulicy, by zebrać fundusze. Pisać i czytać nauczyła się jeszcze jako niewolnica. Dzięki zbiórkom i sprzedaży własnego domu kupiła cztery akry ziemi od miasta. W 1892 roku ukończyła budowę trzypiętrowego, murowanego sierocińca za 5 tysięcy dolarów.
Dzieci uczęszczały do szkoły założonej w sierocińcu, a Carrie pilnowała, by nie zeszły na złą drogę. Zwracała się o pomoc do Rady Miasta, pojawiała się pod kościołami białych, zdobywając zaufanie i wsparcie finansowe. Zmarła w listopadzie 1900 roku w wieku 71 lat. Na jej pogrzebie zebrało się ponad 3 000 osób. Jej dzieło przetrwało stulecie – dziś sierociniec ma inną lokalizację i składa się z kilku budynków.
Maynard Jackson (1938-2003)

Linia podziału rasowego została przerwana dopiero w 2003 roku, kiedy Maynard Jackson – pierwszy czarny burmistrz Atlanty – został pochowany na oryginalnym pierwszym placu, w sekcji dla białych.
Dzięki niemu odbyła się Olimpiada w Atlancie w 1996 roku, rozbudowano lotnisko, które teraz nosi jego imię. Linia kolejowa MARTA, jest również jego zasługą.
Cmentarz Oakland w Atlancie. Grób Margaret Mitchell

Margaret Mitchell zginęła tragicznie 11 sierpnia 1949 roku – potrącona przez taksówkę na skrzyżowaniu Peachtree Street w Atlancie. Nikt nie przypuszczał, że wieczorny spacer na pokaz filmu A Canterbury Tale zakończy się tragedią.
Pędzący samochód, nietrzeźwy kierowca, ułamek sekundy. Uderzenie było silne, a Margaret upadła na asfalt. Przez pięć dni tłumy zbierały się przed Grady Hospital, czekając na wieści o jej stanie. Prezydent Harry Truman oraz burmistrz Atlanty osobiście angażowali się w informowanie społeczeństwa, uruchomiono specjalną linię telefoniczną, a miasto wstrzymało oddech.
16 sierpnia 1949 roku Margaret Mitchell zmarła. Miała 49 lat. Zdjęcia z gazet pokazują chaos tamtej nocy – nosze, tłum ludzi, brak pośpiechu. Mitchell dotarła do szpitala dopiero po godzinie, co jeszcze bardziej podsyciło spekulacje o przebiegu wypadku.
Sprawca, Hugh Gravitt, twierdził, że Mitchell zginęła na miejscu, że szła tyłem, jakby ktoś ją popchnął. Nie próbował się bronić. Jego życie zostało naznaczone tą tragedią, a jego córka później opisała, jak w cieniu tej dramatycznej nocy wydarzyły się dwie tragedie – rodzina Gravittów nigdy się z tego nie podniosła.
Miejsce śmierci Mitchell dziś oznacza skromna tabliczka. Tylko tyle, jakby świat zapomniał jak wielka była jej historia.
A potem wszystko ucichło
Kilka dni po tragicznej śmierci Margaret Mitchell jej ciało spoczęło na cmentarzu Oakland w Atlancie — miejscu starym, porośniętym dębami, pełnym śladów tych, którzy budowali to miasto. I choć jej pogrzeb był skromny, dziś to właśnie tu prowadzi najważniejszy szlak pamięci.
O Margaret i jej słynnej powieści przeczytacie w Śladami „Przeminęło z wiatrem”, zajrzyjcie do Stone Mountain, które też ma powiązania z filmem.
Cmentarz Oakland – miejsce spoczynku Margaret Mitchell
Posłuchajcie jak ptaki śpiewają, maj w Atlancie to pełnia lata.

Przede wszystkim, była pełna radości… Jak można opisać taką osobowość w kilku słowach? Moim punktem wyjścia jest to, że była pełna radości. Może pewnego dnia uda mi się ująć resztę w słowa. Ale nie teraz. John Marsh
Po śmierci Margaret w 1949 roku John zamknął się w sobie. Zrezygnował z życia towarzyskiego, unikał prasy, nie udzielał wywiadów. Pisał krótkie listy, oszczędne w słowach, ale pełne bólu Zmarł trzy lata później. Serce, a może samotność, bo Margaret życie straciło sens.
Dziś spoczywają razem. W miejscu, które wydaje się nieco oddalone od głównego szlaku – jakby nadal szukali ciszy. Nie ma tu patosu, tylko prosty kamień i ich historia. Śpiew ptaków między drzewami i zapach który przynosi wspomnienie tamtych wieczorów, gdy on czytał jej rozdziały, a ona pisała najpierw dla niego, a potem dla nas.

Na prostym nagrobku Margaret czasem można znaleźć drobne ślady pamięci – kilka monet, kamyk, małą maskotkę. Zostawiają je ci, którym kiedyś coś dała: wzruszenie, odwagę, chwilę zapomnienia. Pewnie nie mieli nic innego przy sobie.
Ja też zostawiłam coś od siebie. Niewiele – tylko tyle, by, jeśli patrzy, wiedziała, że jest mi bliska. Że wciąż o niej myślę.
Eugene i Maybelle Mitchell

Kilka kroków dalej, po drugiej stronie rodzinnej kwatery, spoczywają rodzice Margaret – Eugene i Maybelle Mitchell. Ich nagrobki są skromne, jakby nie chciały zakłócać ciszy tego miejsca. Maybelle zmarła przedwcześnie podczas pandemii grypy hiszpanki, zostawiając córkę z pytaniami, na które nie dało się wtedy odpowiedzieć. Margaret nie zapomniała – jej śmierć opisała potem w Przeminęło z wiatrem, oddając hołd matce, ale i pokoleniu kobiet, które próbowały coś zmienić.
Eugene, ojciec Margaret, przeżył żonę o wiele lat. Był prawnikiem, aktywistą miejskim, człowiekiem cichym, ale stanowczym. To on jako pierwszy opowiadał córce historie o Południu – te prawdziwe i te osnute legendą. Wychowywał ją z książkami, z szacunkiem do słowa i potrzeby wiedzy. Margaret wiele mu zawdzięczała, choć rzadko o tym mówiła.
Ich groby leżą obok siebie – cicho, bez pompy. Ale to właśnie stąd wzięły się wartości, które Margaret niosła przez całe życie. Pamięć o domu, który nauczył ją patrzeć dalej.
W pobliżu spoczywa również jej brat, Stephens Mitchell – prawnik, opiekun literackiego dziedzictwa siostry i fundator rodzinnego funduszu powierniczego. To dzięki niemu prawa do Przeminęło z wiatrem nie stały się tylko źródłem zysku, ale narzędziem zmiany.
Stephens przez lata z oddaniem dbał o to, by spuścizna Margaret służyła edukacji, bibliotekom i społeczności Georgii. Nie szukał rozgłosu – podobnie jak siostra wolał działać po cichu. Jego nagrobek, skromny i dyskretny, przypomina o zobowiązaniu wobec przeszłości i nadziei, że literatura może mieć dalszy ciąg.
Dziś zyski z książki trafiają na cele edukacyjne i społeczne, zgodnie z wolą rodziny Mitchell. Margaret kiedyś pisała o Południu, teraz — po cichu nadal je wspiera.
Rodzina Mitchellów była prawdziwą arystokracją ducha – damami i dżentelmenami Południa, jakby wyjętymi z kart powieści. W ich świecie liczyła się odwaga, honor i milczenie wtedy, gdy słowa byłyby zbyt tanie.
Taka właśnie była Margaret.
Sarah Turner – historia pewnej zgody

Zamożny kupiec Marion poznał Sarę… na cmentarzu. Ich spotkanie nie było może typowe, ale zapamiętane — bo to właśnie tam, pośród marmurowych ciszy, narodziło się coś trwałego.
Sara zgodziła się wyjść za mąż — pod jednym warunkiem: że jej pierwszy mąż zostanie pochowany w tym samym mauzoleum, w którym spoczywają już dwie poprzednie żony Mariona.
Tak się stało. Sara przeżyła Mariona o dwa lata. Dziś wszyscy spoczywają razem: Sara z dwoma mężami, Marion z trzema żonami.
Na jednym z nagrobków widnieje prosty napis: „Ten człowiek żył.”
Nie mogłam oderwać od niego wzroku.
Uwielbiam krótkie epitafia. Proste słowa, które niosą głębszą prawdę niż niejedna elegia. Żył. Może to właśnie trzeba nam przypominać. Że groby nie są scenografią z horroru, ale śladem — że ktoś tu był. Że czuł. Że nie przespał życia. Nie uciekł przed miłością, ryzykiem, ani poświęceniem.
I może nie trzeba pisać więcej. Może wystarczy, że żył.

Georgia Pacific



Po lewej stronie widać schodkowy budynek Georgia Pacific, zbudowany na zgliszczach Teatru Loew. Właśnie w nim odbyła się premiera „Przeminęło z wiatrem” w dniu 15 grudnia 1939.
W budynku można zobaczyć krzesła teatralne, balustrady i resztki cegieł z rozbiórki Teatru Loew.

Niezwykłe epitafia

Niektóre epitafia mają więcej charakteru niż całe autobiografie. Na cmentarzu Oakland nie tylko się chodzi — tu się czyta ludzi. Przechadzałam się wśród nagrobków, fotografując imiona, daty, cytaty… i coś jeszcze, trudnego do uchwycenia. Nie wszystkie napisy potrafię dziś przypisać — ale ich brzmienie we mnie zostało.
Julia Bowers Zmarła w wieku 56 lat. Jej nagrobek nosi słowa, które zatrzymały mnie w pół kroku: „Paliła świecę na obu końcach. Ale to było piękne światło.”
Paliła świecę na obu końcach. Ale to było piękne światło.”
Znałam ten cytat, ale nie wiedziałam, skąd pochodzi. Znalazłam. To Edna St. Vincent Millay: poetka, buntowniczka, laureatka Pulitzera. „Z obu końców spala się moja świeca — nie przetrwa nawet tej nocy… Lecz spójrzcie, moi przyjaciele i wrogowie — jakim pięknym płomieniem płonie.”
Zrozumiałam: Julia żyła szybko, głośno, pięknie. I nikt jej tego nie odbierze.Obok leży Tete Bowers. Zmarł w 1979 roku, trzynaście lat po Julii. Na jego kamieniu wyryto tylko: „Był głupcem. Ale Julia go kochała.” To najczulsza linijka, jaką widziałam na cmentarzu. Pomyślałam — czasem nie trzeba niczego więcej.
Przysiadając w cieniu alei, zaczęłam się zastanawiać: co ja bym chciała zostawić po sobie? Jakie słowa zamknęłyby mnie w kamieniu, bez zamykania mnie w kliszy?
Zaczęłam wymyślać własne. Może coś jak: > „Nie zdążyła zrobić wszystkiego — ale zdążyła kochać wystarczająco.” Albo: > „Zostawiła notatkę w brudnopisie. Znaleźli ją po czasie. Zrozumieli — i wybaczyli.” Nie wiem. Może to głupie. Ale na Oakland nie boję się zadawać tych pytań. To jedno z niewielu miejsc, gdzie nikt nie oczekuje odpowiedzi.

Bogata symbolika zawarta w monumentach, posągach to temat rzeka. Zawsze wieje nadzieją, że kiedy doczesny rozdział zostanie zamknięty, wieczność szykuje niespodziankę.
Cmentarz Oakland w Atlancie. Richards i jego mauzoleum



Mauzoleum zbudowane przez francuską firmę dla Roberta H. Richardsa ( 1830- 1888), przedsiębiorcy, urodzonego w Londynie. Budynek wygląda jak miniaturowa katedra, ma prawdziwe witraże i śliczną, półokrągłą nawę.
Gargulce z głową lwa, skrzydłami nietoperza i szponami orła strzegą przed złymi duchami, które mogłyby wejść do świętej przestrzeni mauzoleum.

John Bell Hood
Mauzoleum Richardsów jest również miejscem, z którego generał Konfederacji John Hood oglądał bitwę pod Atlantą w lipcu 1864 roku.
John Bell Hood, absolwent West Point, był jednym z najszybciej awansujących liderów w historii wojny domowej. (1861–65). W październiku 1862 roku jako 31-latek został najmłodszym generałem. Po amputacji prawej nogi, musiał być przywiązywany do konia.
Objął dowództwo korpusu w Armii Tennessee, która próbowała spowolnić marsz generała Williama T. Shermana w kierunku Atlanty.
Pożar Atlanty

W lipcu i sierpniu doszło do ciężkich i krwawych walk wokół Atlanty. Konfederaci ponieśli w nich bardzo ciężkie straty.
Pamiętam scenę z „Przeminęło z wiatrem” kiedy oczami Scarlett O’Hara z przerażeniem oglądałam operacje przeprowadzane bez znieczulenia, zmęczonych lekarzy, brak środków opatrunkowych. Rannych leżących przed szpitalem i błagających o ratunek. Spora grupa niewolników z Dużym Samem na czele zapewnia Scarlett, że nie wpuści do miasta tych przeklętych Jankesów.
Zanim Konfederaci opuścili Atlantę, chcieli zniszczyć pozostawione materiały wybuchowe i budynki wojskowe. To ten moment przedstawia scena pożaru w filmie. Szalejący ogień, uciekający mieszkańcy i szabrownicy. Rett Butler stara się wyprowadzić Scarlett, Melanię Wilkes z dzieckiem i młodą niewolnicę Prissy z tego piekła
Sherman zwyciężył, a Hood zaskarbił sobie miano najbardziej lekkomyślnego dowódcy armii konfederackiej. Atlanta spłonęła jesienią 1864 roku.
Edwin W. Marsh (1824-1901)



Pan Marsh był kupcem, urodził się na farmie swojego ojca w Karolinie Północnej. Przeniósł swoją firmę do Atlanty, a także kupił pakiet kontrolny w gazecie Southern Confederacy.
Po zakończeniu wojny wznowił działalność w Atlancie, budując pierwszą hurtownię towarów dla miasta. Po rozwinięciu się do gigantycznych rozmiarów w 1890 r. Pan Marsh wycofał się z biznesu.

Cmentarz Oakland w Atlancie. Mauzoleum Austella

Najbardziej okazałe mauzoleum jest miejscem wiekuistego spoczynku generała Alfreda Austella – generała brygady podczas wojny. Przed wojną odnosił sukcesy, a po wojnie odbudował swoją fortunę i założył Narodowy Bank Atlanty.
Mauzoleum jest popularnym miejscem na sesje ślubne. Było zbudowane w 1883 roku za sumę, która odpowiada dzisiejszym 3 milionom dolarów. Jest wykonany z granitu i marmuru w stylu neogotyckim.
Cmentarz Oakland w Atlancie. Obelisk Konfederacji

Granitowy, 20 metrowy obelisk jest poświęcony 6 900 poległym żołnierzom Konfederacji. Kiedy go odsłonięto w 1874 roku – był największą budowlą w Atlancie.
Jest tu też 12 grobów żołnierzy Unii. Śmiałkowie postanowili ukraść pociąg, dojechać do Chattanooga w Tennessee i zniszczyć za sobą tory. W ten sposób konfederaci w Atlancie byliby pozbawieni zaopatrzenia .
Konduktor William Fuller rozpoczął szaleńczy pościg drezyną, a potem lokomotywą. Usuwał przeszkody leżące na torach. Uciekający nie mieli czasu na zniszczenia. Zostali powieszeni.

XX wiek na Cmentarzu Oakland

Cmentarz Oakland popadł w ruinę przez zaniedbania i wandalizm. W połowie lat siedemdziesiątych dawny wiejski cmentarz znalazł się pośrodku jednego z najszybciej rozwijających się miast w Ameryce. Żeby zachować ten kawałek historii Atlanty, cmentarz dodano do Krajowego Rejestru Miejsc Historycznych.
Obecnie podtrzymywane są tradycje promowania cmentarza, jako przestrzeni publicznej. Organizuje się koncerty „Tunes from the tombs”, (Melodie zza grobu), tematyczne wycieczki z przewodnikiem i wystawy.
Cabbagetown


Cabbagetown to jedna z najstarszych dzielnic przemysłowych w Atlancie. Za cmentarzem znajduje się restauracja Six Feet Under ( nawiązująca do serialu „Sześć stóp pod ziemią”) i już jesteśmy w dzielnicy kapuścianej.

Cabbagetown zbudowano w 1881 roku dla robotników przemysłu włókienniczego. Białych robotników rekrutowano z regionu Appalachów. Nazwa ma związek z często unoszącym się zapachem kapusty, hodowanej w ogródkach.
Murale w Cabbagetown




Najbardziej podobały mi się całe kilometry murali.

Zdaję sobie sprawę, że widziałam zaledwie ułamek historii, Cmentarz Oakland w Atlancie można eksplorować miesiącami. Będzie gdzie wracać i uczyć się historii. Jest pięknie o każdej porze roku i dnia. Zastanawiam się jaki krótkie słowo pasowałoby na moim nagrobku, może „Próbowała”.
Czy macie pomysły na swoje epitafium? Takie, żeby ktoś zechciał przystanąć i się uśmiechnąć?
Zajrzyjcie też na Cmentarz Bonaventure w Savannah, który ma również wiele niesamowitych legend.
39 komentarzy
Mam epitafium swoje zresztą zapożyczone z ławeczki pewnej Szkotki o imieniu Margaret z St Andrews, którą ufundował jej mąż: Loved and was loved.
Przedstawiłaś kawał historii Atlanty i USA z fajnej perspektywy. Bardzo przyjemnie się czytało. Pozdrawiam
Bardzo mi się podoba Twoje epitafium. Niesamowite, kto może się pochwalić wybranym epitafium? Jak widać, dobrze dobrane zatrzyma i zadziwi ludzi bardziej niż najpiękniejsze mauzoleum. Bo mauzoleum świadczy o próżności, pysze, którą bogacz próbuje przenieść na tamten świat. Większośc ludzi kochała i była kochana, jednak jakiś procent niepewności albo rozczarowania nie pozwoli się cieszyć taki pięknym podsumowaniem życia.
Na cmentarz wrócę, świetne są wycieczki tematyczne, albo imprezy, właśnie wieczorna iluminacje trwają. Pozdrawiam Małgosiu.
Niesamowite miejsce,niesamowity cmentarz, niesamowita historia, niesamowite opowieści.
Połknęłam wręcz ten tekst.
Cmentarzy nikt nie lubi , bo kojarzą się z przemijaniem, z końcem naszego życia, ze smutkiem, z żalem, z tęsknotą za kimś bliskim.
Każdy z nas tam trafi.
Ja lubię stare cmentarze z pięknymi nagrobkami, z epitafiami, które są nieraz bardzo wymowe. Cmentarze to kawał niesamowitych historii.
Takie cmentarze oglądałam w Australii, ale i w innych krajach.
Przepiękne opowieści z krypy nam tu dałaś.
Nie myślałam, że przeczytam to z taką ciekawością i przyjemnością.
Klimat starych cmentarzy jest niepowtarzalny.
Przypomniał mi się wesoły cmentarz w rumuńskiej Sapancie.Śmierc nie musi byc smutkiem i końcem.
Cmentarz może byc niezwykłym miejscem.
Dziekuję i pozdrawiam Marylko-)))
Irenko, tam jest bardzo pięknie, mnóstwo kwiatów kwitnie, niezwykłe krzewy i drzewa rosną. Jest tyle historii, ktore mrożą krew w żyłach, ale zrezygnowałam z przedstawienia najsmutniejszych. Najpiękniejszy posąg ( jest w filmie) to matka z jej ostatnią córką. Wszystkie dzieci kolejno umierały i kiedy ostatnie 22-letnia córka również odeszła, matka już długo nie pożyła.
Jest grób aktorki, której podczas przedstawienia w teatrze zapaliły się anielskie skrzydła, nie dało się jej uratować.
Najmroczniejsza historia, na podstawie której powstawały książki i filmy związana z cmentarzem, to morderstwo.
W 1913 roku zgwałcono i zamordowano 13-letnią Mary Phagan. Pracowała w fabryce ołówków, a Leo Frank, który krótko przed jej zniknięciem wypłacił jej tygodniówkę został skazano na karę śmierci. Gubernator Georgii zamienił ją na dożywotnie więzienie. Rozwścieczony tłum porwał go z więzienia i dokonał linczu. Jeden z czarnych dozorców również był podejrzany, prawdopodobnie dlatego odrodził się Ku Klux Klan.
Z kolei kierowca, który uderzył w Margaret Mitchell, wyznał córce, że Margaret zatoczyła się tyłem wprost pod koła, jakby była popchnięta. On wcale nie był pijany, wypił piwo 4 godziny wcześniej i jechał do apteki po lek dla chorego dziecka. Twierdzi, że zginęła na miejscu, a ludzie przez 5 dni modlili się o jej powrót do żywych.
No i Kościół, który odziedziczył prawa autorskie do „Przeminęło z wiatrem”. Na miejscu dawnego domu bratanka M.M. biskup postawił dom za 2 mln. dolarów ( info z prasy)
Ale nie zamieścilam tego wszystkeigo we wpisie, bo chciałam żeby było pogodnie. Myślisz nad epitafium? Np. „Kochała podróże i miała najpiękniejsze zdjęcia na Instagramie” Pozdrawiam serdecznie Irenko:))
Niesamowite te wszystkie opowieści.Film można nakręcic.
Ty jeszcze z taką pasją to opisujesz,że czyta się jak dobrą książkę.
Nie mam żadnego pomysłu na własne epitafium. Jedyne, co mi przychodzi do głowy to: „Całe życie pomagała innym”.
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Dziękuję kochana. Przypomniała mi się pewna staruszka, która uwielbiała opowiadać historie na cmentarzu…historie chorób nieboszczyków. Tak ze 3 razy w tygodniu kazała się tam zawozić, moja przyjaciółka po pewnym czasie mogła recytować z pamięci na co umarli:) Piekne miałabyś epitafium, koniecznie zostaw wskazówki. Pozdrawiam serdecznie.
Piekny cmentarz i ciekawa, poruszająca przechadzka śladami tych, co żyli przed nami. Smutne czy wręcz tragiczne historie, które przytrafiły się tym ludziom budzą współczucie, zamyslenie, wzruszenie. Byli przeciez do nas tak podobni. Każdy z nich pragnął spokoju i szczęścia. Każdy miał marzenia, nadzieje, wspomnienia. Każdemu jego zycie wydawało sie ważne. A teraz tylko nagrobek mówi o tym, że ten ktoś był a epitafium nagrobne w krótkiej formie podsumowuje to jego życie, określa jakim był człowiekiem. Dobrze, jesli jest jakieś epitafium. Bo przewaznie tylko zostaje po nas imię, nazwisko oraz daty narodzin i śmierci. To, co pomiędzy jakby nie istniało. I coraz mniej ludzi pamięta i wspomina, tych co odeszli. W koncu czas zaciera wszystko. Takze napisy na grobach.
Duzo czasu spedziłam w swoim zyciu na cmentarzu z racji tego, że moje liceum mieściło sie przy cmentarzu. Tam chodziło sie na wagary. Tam, w cieniu nagrobków uczyło się przed klasówką, tam wypłakiwało sie najpierw po jakimś niepowodzeniu. Tam wczytywało się w daty i epitafia i czerpało z nich pociechę tego typu, ze przecież wszystko jest marnością, nie warto wiec rozpaczać nad tym, co jest. Wszystko minie, wszystko schowa w sobie litościwa ziemia, nad wszystkim zostanie zaciągnięta zasłona zapomnienia.
Dziękuję za ten pełen refleksji oraz opowieści spacer, Marylko. I pozdrawiam Cię serdecznie.
P.S.
Nie umiem wymyslić żadnego epitafium na swoim grobie. Nie potrafię w jednym zdaniu okreslić siebie, swojego zycia. Próbuję, ale nie wychodzi…
„Za chwilę wyjdę z cienia kasztanów
i ptasiego śpiewu
pójdę nagrzanym asfaltem
w dół do zakrętu
skąd się zobaczę
jak patrzę w cieniu kasztanów
na siebie idącą w kapeluszu
po czarnym asfalcie
skąd widzę siebie
jak tuż za zakrętem
znikam sobie na zawsze
z oczu”
Viola Fischerová.
Można i tak popatrzeć na swoją śmierć. Wydaje mi się, że obecnie ludzie nie przywiązują wagi do tego jak będą uwiecznieni na cmentarzu. Dla mnie to też nie ma żadnego znaczenia.
Spacerowałam jak po bibliotece, zamiast książek i fikcji wczytywałam się w prawdziwe ludzkie losy, indywidualne i grupowe. wiem, że podobnie jest na wszystkich cmentarzach, kącik Nieznanego Żołnierza, groby dzieci, chwytające za serce, w Oakland było to wszystko plus historia niewolnictwa i dla kontrastu niewyobrażalnego bogactwa. Tym się różnił od innych pięknych cmentarzy.
Dziękuję za wspólne refleksje i również serdecznie pozdrawiam Olu.
Piękny, niesamowicie pobudzający wyobraźnię wiersz. Nie znałam go. Widzę wręcz tę kobietę w kapeluszu, która odchodzi kasztanową alejką, widzę tę istotę, która jest coraz głębszym cieniem,coraz dalszym promieniem, własnym wspomnieniem, a przede wszystkim spokojem i pogodzeniem. Ona jest jak liśc jesienny, który własnie spadł z drzewa, jeszcze jest pełen kolorów, ale nieubłaganie blednie i wiruje, wiruje a potem znika wśród innych opadłych liści. Czyż liście buntują sie przeciw swemu przeznaczeniu? Dobrze byłoby być takim liściem. Dziekuję, Marylko!*
Cieszę się Olu, że wkleiłam wiersz, liczyłam na to, że ci się spodoba. Wczoraj czytałam inne wiersze autorki i jej historię. Myślę, że dobrze jest oswoić śmierć, nie drżeć przed nią. W końcu to największa przygoda życia, poznamy odpowiedz na największe pytanie ludzkości, prawda? Dopiero wtedy można celebrować życie. Uściski Olu.
Świetny pomysł na nieszablonowego posta! Genialnie się czyta. Epitafium…mój mąż pewnie napisałby mi na grobie hasło każdej naszej podróży, czyli „nie spać, zwiedzać, zapier**” ;-)))) a tak na serio, bardzo ciężko wyrazić siebie czy swoje życie jednym zdaniem. Dałaś mi teraz do myślenia ;-)
Dziękuję, nawet się nie zastanawiałam, cmentarz mnie zauroczył. Skoro tam są regularne imprezy, wycieczki tematyczne, wieczorne iluminacje, zabawy na Halloween i Boże Narodzenie, to znaczy, że nie ma niczego niestosownego w pokazaniu tego na blogu. Fajne macie epit…tfu, motto, bo przecież to się nadaje na hasło bloga:) Właściwie jakby się dobrze skupić, to każdego można określić jednym zdaniem:) Czasami cała książka nic nie powie. Pozdrawiam.
Przepiękny, poruszający wpis i świetne, staranne kadry. Ja lubię cmentarze, a ten jest rzeczywiście jak ogród. Przeczytałam i obejrzałam z ogromną przyjemnością.Takie nieoczywiste tematy rzadko się trafiają na blogach podróżniczych.
Dziękuję! Zawsze jest we mnie tyle niepewności, że aż się przyczajam wystraszona jak zając pod miedzą. Oczywiste tematy są już pięknie wykorzystane:) Ciągle jeszcze uzupełniam, np. zapomniałam, że zrobiłam krótki film przy grobie Margaret Mitchell, ptaki jej spiewają. Pozdrawiam cieplo.
Zdjęcia zrobiły na mnie wrażenie!
Dziękuję.
Bardzo lubie cmentarze i atmosfere, ktora tam panuej. Odbieram na cmentarzach wylacznie ….spokoj. Cisze, kojaca cisze , spokoj, spiew ptakow, miejsce gdzie faktycznie wszystko trwa jakby w uspieniu…
Przepiekny stary cmentarz nam pokazalas i pieknych ludzi, ktorzy zyli zwyczajnie , ale jakze bogato…
Marylko, nie udzielam sie za bardzo, bo za bardzo zajely mnie sprawy zywych , a de facto sprawy zycia i smierci. Poki co zycia, wiec jest nadzieja.
Caluje sie i sciskam
Kitty
Przykro mi słyszeć, że masz kłopoty Kitty, tym bardziej dziekuję, że znalazłas czas i zajrzałas do mnie. Cmentarze angielskie urzekają, w Oakland widać sporo podobieństw, skoro większośc stamtąd przywędrowała. Uściski przesylam i pozdrawiam gorąco.
Bardzo fajna opowieść – lubię czytać takie ciekawostki. Co za durnotą był rasizm…. szkoda słów.
Co do epitafium, oczywiście już dawno mam: Wróciłam do domu :-)
Jestem pod wrażeniem, pięknie! „Wróciłam do domu”. Bez rozliczeń z ziemskim bytowaniem, bez złotych myśli, radosne stwierdzenie kogoś, kto nie ma wątpliwości, że nic się nie kończy.
Lubie cmentarze, wlasnie te stare z bogata historia i bardzo podoba mi sie Twoja opowiesc z uwzglednieniem akcentow personalnych.
Natomiast jak czytam o wojnie secesyjnej to zawsze mysle o obozie w Andersonville. Ciekawa jestem czy tam bylas, czy widzialas, czy moze kiedys o tym napiszesz. Na zachete zalaczam link z wiki:
https://en.wikipedia.org/wiki/Andersonville_National_Historic_Site
Dla mnie to pierwszy oboz koncentracyjny na swiecie, znam historie tego miejsca od wielu lat ale niezmiennie zawsze mnie szokuje.
Dziękuję Ci, że zwróciłas moja uwagę na Andersonville. Może słyszałam, ale nie poświęciłam tematowi więcej uwagi. To 2.5 godziny na południe ode mnie. Na pewno będzie okazja, żeby zobaczyć to miejsce.
Wstrząsające! Widzisz, jak się odwiedza miejsca związane z wojną, to Południowcy zawsze pokazują piekny świat, który zrównała z ziemia armia Shermanna. A tu okazuje się, że spokojnie patrzyli jak w strasznych męczarniach umiera 13 tysięcy osób. Bo można było dokonać wymiany jeńców i znowu szanse byłyby wyrównane. Po wojnie Henry Wirz , komendant, został osądzony przez trybunał za zbrodnie wojenne i skazany na śmierć. Czyli nie tylko choroby i brak jedzenia zabijały ludzi, ale także okrucieństwo.
MacKinlay Kantor za „Andersonville” zdobył nagrodę Pulitzera w 1956 roku. Jest film „Andersonvile” (1996) na you tube.
Mario, obie armie maja swoje na sumieniu. Sherman nie byl aniolem i o tym tez wiem. To byla jedna z najbardziej bestialskich wojen w historii swiata, czesto brat przeciwko bratu…
Brzydzi mnie wybielanie tak jednej jak i drugiej strony, tu sie nie da przypudrowac.
Film na you tube widzialam, bardzo duzo czytalam tez na ten temat. Z Andersonville zetknelam sie pierwszy raz ponad 20 lat temu dzieki przyjacielowi, ktory bardzo interesowal sie historia i mnie zarazil :)
Jedno jest pewne, od czasu kiedy znam historie Andersonville nie potrafie polubic poludnia. Nawet jak tam jestem i ogladam piekno natury, bo jest pieknie co do tego nie ma watpliwosci to w glebi duszy mam te historie.
Nie potrafie podziwiac np. plantacji, tych wrecz palacow bez kolca w oku i sercu. Z drugiej strony jest Camp Douglas niedaleko Chicago gdzie byl oboz dla wiezniow Konfederacji, tez szokujacy. Jednak w Douglas warunki byly duzo bardziej ludzkie, wiezniowie przebywali w barakach, co niewiele znaczy przy zimowych tmeperaturach polnocy. Ale liczba ofiar smiertelnych Douglas to cos ponad 4000 czyli jedna trzecia liczby ofiar Andersonville.
Rozumiem Twoje podejście do Południa, jednak kiedy się gdzieś mieszka dłużej, to przygarniamy je sobie za małą ojczyzną. Jesteś tu rzadko, dlatego cała wiedza na temat Południa się uaktywnia. Dla mnie to przyjazne miejsce, które stało się domem. Nie moja wojna, ani moich przodków, nie stoję po żadnej ze stron, bo nienawidze wojen. Ludzie sobie tu wolność i równość wywalczyli i jakoś żyją i też to dla nich jest ojczyzna. Chyba nie ma na świecie miejsca, wolnego od zbrodni na ludziach. Pozdrawiam ciepło i mam nadzieję, że już jesteś zdrowa:)
Ja zarażam się sama podczas wojaży. Wojny, które były oderwane od polskiej historii niewiele mnie interesowały kiedyś. ale jak jestem i widzę, to zaczynam szukać informacji o tym co się wydarzyło w tych miejscach.
Alez to zrozumiale, ze czlowiek wrasta w miejsce gdzie mieszka i darzy je uczuciem. Ja mam chyba jakas odchylke pod tym wzgledem i pewnie byloby mi latwiej gdybym inaczej patrzyla tym bardziej, ze to sa wydarzenia z przeszlosci, z czasow kiedy mnie jeszcze nie bylo na swiecie.
No ale… mam jak mam;)
buziam :***
Większość z nas tak ma:) Miałam duże uprzedzenia do Niemców i ich kraju, jakby współczesnie zyjący byli winni temu, co się wydarzyło. Potem zauroczyło mnie tyle miejsc, ludzie okazali się mili i dobrzy, przestałam patrzeć na nich przez pryzmat krzywd. Również buziam:)))
Bardzo ciekawy wpis. Wiele się dowiedziałam o historii Ameryki. Smutno mi się zrobiło, kiedy pisałaś o wydzielonych miejscach wiecznego spoczynku dla czarnych mieszkańców. Zdjęcia grobowców na tle soczystej zieleni są tak piękne, że sama poczułam się tak, jakbym spacerowała po Oahland. Cmentarze są właściwie bardziej dla żywych niż dla tych, co odeszli. W żadnym innym miejscu nie widać tak dobitnie jak na cmentarzu, że życie jest największą wartością. Nawet wtedy, jeśli nie jest usłane różami. Poza tym przeuroczy pomysł z tym filmikiem i śpiewającymi ptakami! :))
Cieszę się, że temat Cię nie odrzucił, widziałam już tyle niezwykłych cmentarzy, że pewnie kiedyś wyprodukuję specjalny post. Kiedy przed II Wojną Światową w Europie zaczynał się antysemityzm, w USA była ostra segregacja rasowa. To nie do uwierzenia, że uwielbiana przez wszystkich Hattie McDaniel, (Mammy z „Przeminęło z wiatrem”, zdobywczyni Oscara za rolę drugoplanową w 1939 roku), na premierze filmu nie mogła siedzieć z białymi aktorami. Takie wtedy było prawo w Georgii. Teraz na cmentarzu trwają prace nad przywróceniem nagrobków i ocalenia tego co się da. Ptaszki cudnie śpiewały przy grobie Margaret Mitchell. Jeszcze są pochówki, ale tylko w rodzinnych grobowcach. Dzięki za Twoje zainteresowanie, pozdrawiam serdecznie.
Marylko bardzo ciekawy wpis. Przeczytałam z wielką przyjemnością i ciekawością. Kontrowersje wokół śmierci autorki „Przeminęło z wiatrem” pewnie jak w tytule jej powieści przeszły do przeszłości. Smutne to. Bardzo ciekawe te epitafia. Bardzo trudno jest trafnie ująć w krótkiej formie podsumowanie czyjegoś życia, a tu to proste i czytelne sformułowania. Cmentarz oddaje trafnie podziały w życiu dawnych mieszkańców Atlanty. Bardzo mi się podobało :) Co do mojego epitafium…Nie chciałabym gdzieś być pochowana. Mam miejsce, gdzie chciałabym, żeby rozsypane były moje prochy…To by mi wystarczyło. Od dawna identyfikuję się ze słowami Rumiego ” Nie jestem ani ze Wschodu, ani z Zachodu, ani z lądu, ani z morza, moje miejsce jest bez miejsca, mój ślad bez śladu, nie mam ciała ani duszy. Jestem z duszy dusz”. Amen :D
“” Nie jestem ani ze Wschodu, ani z Zachodu, ani z lądu, ani z morza, moje miejsce jest bez miejsca, mój ślad bez śladu, nie mam ciała ani duszy. Jestem z duszy dusz”.
Piekne, bardzo do mnie trafia, zaczęłam szukać i trafiłam na inne perełki. Ja też wolę być wysypanym gdzieś prochem ś wysypana, niż
tkwić w urnie na cmentarnej półce.
Kiedy się pojawiam w takim miejscu jak ten piekny cmentarz, rozumiem ludzka potrzebę posiadania namacalnego miejsca pamięci. Nawet cieszę się, że kiedyś nie było innych możliwości niz grób. Jest tyle niezwykłych, zabytkowych cmentarzy, które opowiadają historie. Na ten cmentarz musimy koniecznie wrócić, bo czeka równie wspaniała część Żydowska.
ach zapomniałam, wysłuchałam ptaków, pięknie śpiewają na nagraniu :)
Pięknie, dookoła różyczki. Dla mnie sprawa śmierci M. Mitchell jest wstrząsająca, nigdy wczesniej o tym nie słyszałam. Zaczęłam szukać informacji o kierowcy i wpadłam na wyznanie, ktore spisała jego córka. Wszystko nabrało sensu, jak poszperalam dalej i zobaczylam zdjęcie z wypadku. Goryczy dodaje fakt, że jakiś biskup sobie dom wybudowal za 2 miliony w miejscu starego domu bratanka Margaret. zostało mi jeszcze jedno muzeum w dzielnicy Marietta w Atlancie. Post o książce i filmie ciągle się rozrasta i nie jestem z niego zadowolona.
“” Nie jestem ani ze Wschodu, ani z Zachodu, ani z lądu, ani z morza, moje miejsce jest bez miejsca, mój ślad bez śladu, nie mam ciała ani duszy. Jestem z duszy dusz”.
Piekne, bardzo do mnie trafia, zaczęłam szukać i trafiłam na inne perełki. Ja też wolę być wysypanym gdzieś prochem ś wysypana, niż
tkwić w urnie na cmentarnej półce.
Kiedy się pojawiam w takim miejscu jak ten piekny cmentarz, rozumiem ludzka potrzebę posiadania namacalnego miejsca pamięci. Nawet cieszę się, że kiedyś nie było innych możliwości niz grób. Jest tyle niezwykłych, zabytkowych cmentarzy, które opowiadają historie. Na ten cmentarz musimy koniecznie wrócić, bo czeka równie wspaniała część Żydowska.
Mario muszę Ci powiedzieć że u Was to są dopiero infoacje :) pięknie opisane i pokazane. Może będę się powtarzać ale będę miała dobra ściągnę jadąc w tamte strony :) tylko czy ja tyle czasu będę miała na to wszystko :) bardzo klatyczne miejsce
Pozdrawiam serdecznie :)
Dziękuję Aniu. Wybierasz się do USA? Koniecznie daj znać.Ludzie raczej wybierają Zachodnie Wybrzeże. Mnie urzekła Karolina i Luizjana. Rownież pozdrawiam serdecznie.
Mario wybieramy się, tylko powiem Ci boimy się tego wielkiego świata. Mamy wizy juz od trzech lat i pierwszy lot to będzie chyba do NY bo z Oslo mamy tylko 7 godz. tyle to ja wytrzymam :) a potem będziemy się przemieszczać juz dalej :) ale kiedy to będzie to nie wiem, może to być spontan jak będą tanie bilety
Jeszcze nie byłam w Nowym Jorku, ale kiedyś dotrę. A tam gdzie byłam, to wielkiego świata nie widziałam:) USA jest inne niż sobie wyobrażałam. Jeżeli planujecie wyprawę na własna ręke po USA to zajrzyjcie koniecznie na grupę facebookową : Rodzinne Podróże W USA- Gdzie „Pojechac, Co Zobaczyc… ” i „USA – podróż na własną rękę (porady, relacje)”. Bardzo dużo praktycznych porad a także relacje, zdjęcia. Nas jesienią czeka 13-godzinny lot, ciężko będzie. Pozdrawiam Aniu i trzymam kciuki za USA.