Jawa dzika jak sen
Jawa strzegła swojego unikalnego piękna, a za dociekliwość karała dzikimi przygodami. Jak wtedy, gdy niewinna wycieczka zmieniła się w karkołomny rajd skuterem po ostrych, koralowych skałach.
Wspinaczka w 40-stopniowej spiekocie była ceną za widok urokliwych klifów i ocean kipiący tyloma odcieniami błękitu, że nie wiedziałam o ich istnieniu.
Nagrodą było nieoczekiwane spotkanie z łaskunem i maluchami, które wybiegły z lekcji, żeby się przywitać. Nieprawdopodobna zieleń pól ryżowych i ogrodów herbacianych.
Zastanawiałam się jak ze wszystkich poznanych miłych ludzi wyróżnić tych najmilszych. Olśniło mnie, ludzie na Jawie się nie uśmiechają, oni się do nas śmieją. Nawet jak spotkanie trwa kilka sekund. Właśnie tak. Jawa jest piękniejsza niż zuchwały sen.


Spis treści
Świątynia Pawon – Jawa
Świątynia leży w linii prostej między hinduistycznym kompleksem Prambanan i buddyjską świątynią Borobudur. To nadaje jej tajemniczego znaczenia, bo prawdopodobnie IX -wieczni wyznawcy tu wyciszali umysł, zanim weszli do Borobudur.

Na płaskorzeźbie rozpoznaję kalpataru, boskie drzewo życia strzeżone przez mityczne stworzenia Kinnara i Kinnari, ukochaną parę w hinduizmie, dżinizmie i buddyzmie. Spotkałam ich już w poprzednich świątyniach.
Pół ludzie, pół ptaki z Himalajów, czuwają nad ludźmi w czasie różnych klęsk i nieszczęść. Idealni kochankowie, którzy nigdy się nie rozstaną. Nie będą mieli dzieci, żeby żadna trzecia istota nie wdarła się między nich i nie odebrała ani cząstki miłości.

Legenda o Kinnara i Kinnari
Pewnego razu myśliwy złapał w lesie Kinnarę i Kinnari i ofiarował królowi, którego interesowało tylko to, czy można stworzenia zjeść. Myśliwy odradził, one potrafią śpiewać i tańczyć, jak nikt inny na świecie.
Zaintrygowany król rozkazał im śpiewać i tańczyć, ale Kinnara i Kinnari tylko stali i patrzyli na króla. Ten rozwścieczony kazał ich upiec i podać na obiad.
Wtedy Kinnara przemówiła: nie pokazujemy naszych umiejętności, bo wtedy okazałoby się, że ludzki śpiew jest tylko leniwą rozmową. Nie chcemy łamać reguł. Nie tańczymy, żeby nie rozbudzać grzesznej zmysłowości, nasz śpiew i taniec zaszkodziłby Waszej Wysokości.
Wyjaśnienie kobiety zadowoliło króla. Upieczcie mi na śniadanie mężczyznę, który milczy.
Kinnari otworzył usta, królu, zabij mnie od razu, żeby Kinnara wiedziała dlaczego nie będę mógł jej chronić. W ten sposób małżonkowie zmiękczyli króla i mogli wrócić do swojego lasu.

Zapatrzyłam na tłuściutkie kopie Buddy przed świątynią Pawon, dlatego dopiero po chwili zrozumiałam co mnie otacza. Nad głową wisiały zielone rambutany, obok dojrzewały owoce kakaowca i krzaczki kawy, a to zwierzątko, to przecież luwak!
Luwak – czyli Łaskun
Wiedziałam, że kopi luwak (kawa luwak) musi przechodzi przez czyjeś jelita przed obróbką, teraz mogłam się przekonać jak to wygląda.
Widać kosze z kawą w różnym stadium zanieczyszczenia, w pierwszych jest zabrudzona odchodami łaskuna, w następnych już przepłukana, aż do nieskazitelnie czystej.
Taka kawa po wysuszeniu jest ręcznie łuskana i palona. Za 100 g. kopi luwak trzeba zapłacić 29 dolarów. Skąd pomysł, żeby zbierać wydalone przez zwierzę ziarna?

Jawa i historia kawy
Kiedy Holendrzy skolonizowali wyspy, sprowadzili sadzonki kawy. W XVIII wieku Jawa produkowała kawę, która kosztowała w Amsterdamie 3 guldeny za kilogram. W czasie, gdy roczne dochody w Holandii wynosiły od 200 do 400 guldenów.
Dlatego Holendrzy zabronili picia kawy ludziom pracującym na plantacjach. Zakazane ziarna kusiły tak bardzo, że mieszkańcy Jawy zaczęli je ręcznie wybierać z odchodów łaskunów. Okazało się, że po lekkiej fermentacji podczas trawienia jej smak jest wyborny.
Luwak – droga do klatki
Luwak, albo łaskun po polsku, to nocny zwierzak który żywi się różnymi owocami. Białko uzupełnia myszkami i insektami. Dzięki ostrym pazurom może się wdrapać się na każdy krzaczek i drzewo.
Biedne luwaki wpadły w tarapaty przez łakomstwo. W naturalnych warunkach znajdują najdorodniejsze owoce, zjadają smakowity miąższ, a nienaruszone ziarenko przechodzi przez ich przewód pokarmowy gdzie lekko fermentuje i traci gorycz.
Z powodu rosnącego międzynarodowego popytu na taką kawę ludzie próbują sztucznie uzyskiwać kawę z kupy luwaka. Zastawia się na nie pułapki, a potem zamyka w ciasnych klatkach zmieniając życie w koszmar. Niestety luwaki są gatunkiem zagrożonym wyginięciem.
Muszą jeść na okrągło kawę, żeby bezduszni właściciele mogli z ich kup uzyskiwać pożądany surowiec. Zwierzęta wariują od nadmiaru kofeiny, wpadają w depresję i dlatego krótko żyją.

To przesympatyczne zwierzątko jest młode i oswojone, nie ucieka i na szczęście nie żyje w klatce. Nikt go na siłę nie karmi kawą, jest maskotką w palarni kawy. Tu jeszcze rusza pyszczkiem po zjedzeniu banana. Tak mu smakował, że zamykał oczy z rozkoszy i głośno mlaskał. Pieszczoty właścicielki przyjmował jak kociak, kompletnie mnie rozbroił.

Zajechaliśmy do innej palarni kawy, tam było strasznie. Smród i oszalałe zwierzęta na gołych prętach. Podziękowałam za degustację.

Dorosłe łaskuny w niewoli są agresywne, ten młodziutki bawił się z chłopakiem. Ciężko zrozumieć taki brak współczucia dla zwierzaków, które tak łatwo się oswajają.

Jawa i pola ryżowe
Mogliśmy się napawać codziennie takimi widokami. Mieszkańcy Jawy mawiają, „Jeśli dzisiaj nie jadłeś ryżu, to znaczy, że nic jeszcze nie jadłeś”. Przeciętny Jawajczyk zjada rocznie ok. 150 kilogramów ryżu. Jasnozielone pola są urzekająco piękne.

Uprawa ryżu jest bardzo pracochłonna. Najpierw trzeba wysiać nasiona do doniczek, po kilku tygodniach przesadzić je na pola zalane wodą na ok. 10 cm. Po 2-3 miesiącach ręcznie zebrać i posadzić następne sadzonki.
Jawa ma wulkaniczną, żyzną ziemię, a wysoka temperatura i duże opady sprawiają, że plony można tu zbierać 4 razy w roku. Dlatego mogliśmy zobaczyć ryż w różnych fazach rozwoju.



Ryż jest zbożem, jego kłosy mają do 100 ziarenek. Ten będzie niedługo ścięty.

W pogoni za herbatą

Jedziemy po pionowej, wąskiej drodze bez barierek, pierwszy raz widzę jackfruit wiszący na drzewie. Zamieram i mocno się trzymam, kiedy mijamy inny samochód, ale jakoś się udaje.
Okazuje się, że może być jeszcze bardziej stromo, nie zobaczymy plantacji herbaty, chyba, że będziemy się wspinać kilka kilometrów na piechotę. Tymczasem z pobliskiej szkoły zaczynają wybiegać dzieci.
Dorośli obserwują z życzliwym uśmiechem i nie reagują. Dzieciaki pozują, chcą oglądać zdjęcia, cieszą się, są naturalne i spontaniczne.


Potem pędzą z powrotem do szkoły. Jest gorąco, bardzo gorąco, pot spływa mi wartkim strumieniem po plecach. A one w długich spódnicach i chustach.

Mimo setek lat panowania królów hinduskich i buddyjskich ponad 90% mieszkańców Jawy to muzułmanie. Około 207 mIn. osób.
Jednak Jawa i cała Indonezja nie jest krajem muzułmańskim. Ma świeckie prawo, a konstytucja nie opiera się na żadnym świętym piśmie. Oprócz islamu uznaje się sześć innych religii.
Ogród herbaciany Nglinggo na Jawie
Nie poddaliśmy się. W małej wiosce, która przybrała nazwę Wioska Turystyczna Nglinggo, pierwszy raz w życiu zobaczyłam jak rośnie herbata. Szmaragdowe krzaczki wkomponowane w krajobraz są bardzo widowiskowe.
Dzięki temu, że jesteśmy na wysokości 900 metrów, nareszcie jest chłodniej. Z Yogya jechaliśmy 2 godziny górskimi serpentynami i zobaczyliśmy mnóstwo ciekawych wioseczek.



Zestaw do pielęgnacji i ścinania bananów.

Tuż obok krzewów herbacianych są niesamowite punkty widokowe. Gdzieś tam na wznosi się Merapi (2968 m n.p.m.) najaktywniejszy wulkan w całej Indonezji.


Pomysłowość ludzi nie ma granic. Wygląda na to, że właściciel nie mógł się rozstać ze swoją hodowlą królików. Ale pewnie tak dostarcza paczuszki herbaty do sklepiku. Jawa jest królestwem skuterów.

Watu Giring, wioska Pacarejo
W ostatni dzień chcieliśmy zobaczyć ocean, to długa podróż, bo drogi są wąskie i kręte. Za oknem miga inny, fascynujący świat. Po drodze idziemy zobaczyć formację, która przypomina starożytną świątynię, taką kutą od góry, jak w Indiach. Ale to tylko piękny kamieniołom.


Sinden Beach & Kalong Island
W docelowej wsi okazuje się, że nie ma drogi do najbardziej spektakularnych plaż. Można pieszo, ale jest jakieś 40 stopni ciepła. Proponują, że zawiozą skuterami, to tylko 2 kilometry.
Ruszamy, rzuca mnie na plecy kierowcy, z całej siły łapię za trzymadełko z tyłu. Wjeżdżamy na kamienistą drogę, widzieliście kiedyś rodeo? Próbuję się trzymać skutera jak wściekłego byka. Głowa podskakuje mi tak, że nie mogę oddychać.
Skuter ryczy i pędzi bardzo po kamieniach. Aż coś się psuje i stajemy, pokazują na migi, że jadą po drugi pojazd. Czekam aż moje organy wrócą na swoje miejsce. W domu płaczę ze śmiechu na widok zdjęć które zrobiłam nadjeżdżającemu Krzysztofowi. Pamiętacie „Krzyk” Muncha?
Jesteśmy w regionie krasowym, tu lepiej udaje się maniok.

Sinden Beach – Jawa
Pierwsza plaża otoczona klifami. Po złapaniu oddechu zaczynamy się wspinać.

Wchodzimy na koralowe wzgórza, które wieki temu wyłoniły się z oceanu. Kryją setki jaskiń i podziemne rzeki. Jest ciężko, spacer grozi połamaniem nóg, albo chociaz zwichnięciem. Ale jak cudnie! Warto było dać się przeciągnąć po kamieniach, żeby tu dotrzeć.






Zdumiony przewodnik czeka na dziwnych ludzi, nie rozumie dlaczego co chwilę przystają, sapia jak miechy, a ich blade twarze ociekają potem. Jeden, ten w czerwonej czapce wykrzykuje nerwowo dziwne słowo. W języku indonezyjskim powtórzenie oznacza liczbę mnogą. Może o to im chodzi.

Widać cel, przed nami wyłania się koralowa wyspa nietoperzy- Kalong. Jest i sznurkowy mostek. Krzysztof sobie wymarzył, że ja będę po nim pląsać, a on będzie mnie fotografował. Kuszące. Wyobrażam sobie jak wiatr targa mną wczepioną w liny, podczas gdy rozszalałe fale grzmocą o skały.
Most ma podobno 30 metrów długości. Ktoś go zbudował z samych lin i desek pod stopami. Widok jest porażający piękny. Niestety dostęp do mostu był zamknięty na cztery spusty, ogrodzony drutem kolczastym i opatrzony kilkoma groźnymi tabliczkami. Może nie mam spektakularnych zdjęć, ale piszę te słowa.

Greweng Beach w Gunungkidul – Jawa
To co zobaczyliśmy zahipnotyzowało, porwało, zakręciło i zaparło dech jednocześnie. Zobaczyliśmy zieleń alg i jaskrawy turkus oceanu, białe bałwany i wapienne skały w przerażająco pięknej symbiozie.
To najlepszy spektakl przyrody ze wszystkich, jakie udało mi się zobaczyć. Kolorytu nadawały cienie sylwetek zbieraczy. Uginając się pod ciężarem koszy nieśli wodorosty na plażę i rozkładali je na piasku, żeby się wysuszyły.






Nasza ulica w Yogya
Przed odjazdem na lotnisko przeszliśmy się po naszej sielskiej ulicy. Mieszkaliśmy za Yogyą w pensjonacie Holenderki, która wyszła za Indonezyjczyka. Kochają koty, przygarniają porzucone i leczą. Maggie straciła już rachubę, 15 sztuk? Mruczą zadowolone i wylegują się na patio. Zatrudniła indonezyjskiego kierowcę i kucharki, było bardzo familiarnie. W niedrogim pakiecie był nocleg, pełne wyżywienie i kierowca na cały dzień.
Przy drodze rosły banany, papaje, kalabasze. Przed wejściem do domów stały wszystkie buciki mieszkańców a nawet cała garderoba na wieszakach. Ale najfajniejsze było to, że traktowali nas jak swoich gości. Zauważyliśmy, że nie słychać szczekania psów. Na całej wyspie ich nie widać. Nasza gospodyni wyjaśniła, że dla muzułmanów psy są nieczyste.

Jackfruit, to owoc drzewa bochenkowego. Jest największym owocem rosnącym na drzewie, może osiągnąć 50 kg wagi i urosnąć do 1 metra długości. To taka łagodniejsza siostra duriana, jest smaczny, ale nie tęsknię za nim.
Wyszedł z domu, żeby się przywitać i podarować nam pyszne mango ze swojego drzewa.

Przerwała rąbanie drzewa, żeby się z nami pouśmiechać.

Zajrzeliśmy do świata hinduskich bogów w kompleksie Prambanan i nauk Buddy w świątyni Borobudur. Potem delektowaliśmy się cudowną przyrodą i dawaliśmy zapierać sobie dech nieziemskimi widokami. Takie połączenia gwarantują cudowne wspomnienia.

Nie zabrakło trudów, ale kto by o nich pamiętał, tylko szum oceanu, który z każdą nową falą igrał z kolorami. Tylko zieleń pól ryżowych i listków herbaty. Uśmiech dobrych, prostych ludzi zapamiętam i co mnie najbardziej zauroczyło, to Wam pokazuję.
Luwaka widziałam jednego, zamkniętego w klatce na plantacji kawy w Wietnamie. Żal ogromny, przykro było patrzeć.
Jawa wydaje się bajeczna. Na zdjęciach zabrakło mi tylko ujęć Krzysztofa „Muncha” 🙂
Nie zrobię mu tego, to on zaplanował dla nas tę bajeczną trasę. Czytałam, że powstał ruch w obronie luwaków, oby działali skutecznie. Przecież znęcają się nad nimi tylko dlatego, że ludzie wciąż to kupują. Widziałam grupę Japończyków, po degustacji wynosili całe torby. Zwierzątko jest przeurocze, wygląda psowato, a owoce wcina z lubością jak królik:)
„Przerwała rąbanie drzewa, żeby się z nami pouśmiechać” – co za cudne zdanie. Ujęcia zatok spod wiszących skał powalają. Biedne luwaki, co za koszmar ludzie są skłonni zgotować innym dla paru dolarów…
Walczyłam z dziwnymi określeniami, które same się tworzą podczas pisania, ale już nie będę:) Widok na zdjęciu jest zawsze uboższy bez huku żywiołu, zapachu wodorostów i świstu wiatru. Ale pomogą wspomnienia wszystkich widzianych mórz.
Szkoda, że Indonezyjczycy odeszli od hinduizmu i buddyzmu, w którym zwierząt się nie krzywdzi, bo karma wróci. Dziękuje:)
Piękna i bardzo ciekawa wyspa, zdjęcia urzekają, uśmiechnięci ludzie aż milej się robi 🙂
Nie wiedziałam jak opisać azjatycką uprzejmość, bo to coś więcej niż uśmiech. Cieszę się, że i Tobie Jawa się podobała, pozdrawiam.
„Jawa jest piękniejsza niż zuchwały sen. „- piękny opis 🙂
I wreszcie zobaczyłam, jak co rośnie! Bardzo lubię dowiadywać się na temat upraw – ryżowe pola robią wrażenie, są tak soczyście zielone! ale nigdy nie widziałam, gdzie te małe ziarenka ryżu są ukryte 🙂 Aaa to tak to wygląda! Jak pszenica.
Luwaki – ponieważ mam wielką słabość do wszystkich zwierząt na tej planecie, luwaki to po prostu kolejne, cudowne pyszczki 🙂 Jednak nie tknęłabym kawy z czyichś odchodów – nawet zwierzakowych. Ale te owoce…. moim ukochanym owocem jest mango. Jadłam je tylko przez 3 tyg.pobytu w RPA i zazdroszczę ludziom, którzy mają je na co dzien 🙂
Dzięki za piękną relację z podróży!
Ja też lubię się dowiadywać jak co rośnie, nie wpadłam wcześniej na to, że ryż ma ziarenka w kłosach, zawsze widziałam badyle w wodzie. Na blogu są zdjęcia bawełny kwitnącej i takiej z białym puszkiem (Luizjana). Luwak był przesympatyczny i nieco zaspany, to nocne zwierzątko. Fajnie, że zajrzałaś do mnie:)
Kolejna cudowna relacja.
Jawa jest fantastyczna, jak i pozostałe wyspy Indonezji.
My wjechaliśmy skuterkiem do najwyżej położonej wioski na Merapi, ok 1700 m n.p.m.
Wulkan dymił, ziemia drżała.
Pola herbaciane i ryżowe też zrobiły na nas wielkie wrażenie.
Na plantacji kawy byliśmy na Bali i biedny łaskun też wzbudził nasze współczucie.
Wspaniale się czytało i oglądało-)))
Pozdrawiam Marylko!!!
To szczerze zazdroszczę Merapi, musiało być wspaniale, mam nadzieję, że kiedyś to pokażesz i opiszesz. Chciałabym tam kiedyś wrócić i zobaczyć jeszcze inne wyspy. Ciesze się, że ci się podobały nasze wspomnienia, ja też Cię serdecznie pozdrawiam:)
Marylko my zwiedziliśmy Bali,Komodo, Rinca, Lombok, Jawę ,Sumatrę.
Cudowna jest Indonezja!
Poza Merapi zaglądałam do wnętrza wulkanu Mt Bromo,to było przeżycie.
Pewnie i te wspomnienia dotra na blog.
Serdeczności!!!!!
Mieliście szczęście, jak się polubi jakiś kraj, to chciałoby się go dobrze poznać. Z Waszej bazy wypadowej możecie sobie na to pozwolić, my mamy bliżej na Karaiby i następne wspisy będzą o kolejnych wyspach. Pozdrawiam serdecznie.
Klimatyczne foty, zazdraszczam podróży
Dziękuję. Dla tych co na razie nie mogą, albo nie wiedzą lubię pisać takie posty. Mam nadzieję, że nie skończy się na zazdraszczaniu, tylko spakujesz swoje walizy. Pozdrawiam.
Piękna relacja! Indonezja jest już od dawna na mojej podróżniczej liście marzeń. 🙂 Kiedy w końcu tam dotrę to chyba właśnie Jawa będzie pierwszą odwiedzoną wyspą. Zachwyciły mnie Twoje zdjęcia z Greweng Beach, coś cudownego! I tylko luwaka żal… Pozdrawiam ciepło!
Nasza gospodyni mieszkałam wcześniej na bardziej turystycznej Bali, uważa, że Jawa jest ciekawsza. Na pewno wszystkie wyspy są cudne, ale na Jawę warto polecieć, ze względu na świątynie Prambanan i Borobudur, sa absolutnie piekne. Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam:)
Jakże się rozmarzyłam, jaka piękna kraina i te kolory a do tego Ci pięknie uśmiechnięci ludzie. Czasem sobie myśle,ze oni są dużo bardziej szczęśliwsi w tej swojej prostocie życia i przy otoczeniu tych wszystkich cudów przyrody niż my, tutaj w tej zatłoczonej i betonowej Europie. Zauroczyła mnie Twoja historia. Kiedy zobaczyłam pierwsze zdjęcie z Greweng Beach to aż na głos powiedziałam Wow, co dopiero jak widzieć to na żywo. Cudnie !
Zaczęło się na lotnisku, czekał na nas chłopak z takim uśmiechem, jakby czekał na nas całe życie. Wszędzie są fajni ludzie, ale w Indonezji najfajniejsi z fajnych. Nie dość, że nikt nie wyciąga ręki, to jeszcze obdarowują. Wiele osób prosiło o wspólne zdjęcie, trzeba było uciekać przed szkolnymi wycieczkami jak w Indiach. Wspaniale się tam czułam. Ich filozofia jest prosta, jak masz dom, rodzinę i co jeść, to jesteś szczęśliwym człowiekiem. Gdyby im zaczęło się lepiej powodzić, gdyby nie musieli ciężko pracować, pewnie wymagania by wzrosły i uśmiech nie byłby taki szeroki. Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie.
Ależ mi pobudziłaś wyobraźnię, Marylko. Jest wszystko: trochę przeszłości, spora doza teraźniejszości i narkotyczna dawka maestrii słowa! Uzależniam się! Fotki są baśniowe, Cóż za miejsce, piękne, rozchybotane pod nogami a jednocześnie takie urodzajne. Ale coś za coś.. Miło przeczytać, że mieszkańcy mają serca, które biją równym rytmem z sercem wyspy pozwalając jej żyć, rozkwitać i obdarowywać ich swoimi wdziękami. Kawy nie odmówię, o ile ziarenka nie będą pozyskane w podstępny sposób od tych słodkich zwierzątek. Niestety, w wielu przypadkach „człowiek” wcale nie brzmi dumnie.Zamarzyło mi się pójść Waszym śladem i posmakować wszystkiego własnymi zmysłami. Wspaniała relacja!
Dziękuję Wanilio, wielki to dla mnie zaszczyt znalezc uznanie w Twoich oczach:))) Na szczęście masz wszystko na wyciągnięcie dłoni i nie wątpię, że się kiedys skusisz. Widoki i zabytki są niepowtarzalne, a losem luwaków ktoś się juz zajął. Dręczenie ich wydaje się drastyczniejsze niż np.kurczaków na kurzych fermach, bo są wyjątkowo sympatyczne. Z drugiej jednak strony nikt ich na koniec nie zjada. Uściski:)
To jest raj na ziemi, i ta kawa kopi luwak, którą piłam tylko jeden raz 🙂 Piękne zdjęcia.
Dziękuję:) Ciekawa jestem czy kawa smakowała nadzwyczajnie? Pozdrawiam Magdaleno:)
Nieziemsko piękne zdjęcia. Na żywo musi być jeszcze cudowniej…
Dziękuję Ola, pewnie, że piękniej, zdjęcia sa za płaskie, żeby pokazac wszystko.
Piękna fotorelacja i dużo ciekawych informacji. 🙂
Dziękuję pięknie:)
Bardzo chętnie bym tam kiedyś pojechala 🙂 super wyspa 🙂 piękne zdjęcia i pamiątka 🙂 pozdrawiam
Dziękuję, również pozdrawiam:)
Marylko mieliście bardzo różnorodną podróż, bardzo ciekawą z mnóstwem emocji 🙂 Jak zawsze u Ciebie czytam z przyjemnością i przeżywam razem z Wami tę podróż. Kontakt z ludźmi wydaje się być bardzo ważnym elementem. Tez na to zwracamy uwagę. Przykre to co robią łaskunom. Cieszę się, że nie skorzystaliście z kawy w 'takim” miejscu. Dziękuję za ciekawą lekturę i pozdrawiam serdecznie 🙂
Dziękuję Małgosiu, z wzajemnością:) Ja też bardzo lubię Wasze ciekawe teksty i piękne zdjęcia. Nasza podróż była krótka, ale bardzo intensywna (Katar, Malezja i Jawa) 6 lotów i czas wypełniony od świtu do wieczora. Dziękuję Ci za dobre słowo i pozdrawiam ciepło:)
Wygląda to tak wspaniale – aż żałuję, że ja praktycznie nie wytykam nosa z domu.
Kiedyś i ja nie wytykałam nosa z domu, nadejdzie Twój czas:)
Dzień dobry, Marylko!:-)
Dwie rzeczy najmocniej przemówiły do mnie po przeczytaniu Twojego posta, że najwazniejszy jest usmiech prostych ludzi, i że luwaki (tak źle traktowane przez ich hodowców) są miłymi, łatwo oswajalnymi zwierzatkami. I ja cenie bardzo takie zwyczajne, szczere uśmiechy. bezcenne wszędzie, na całym swiecie, szczególnie teraz. I smucę się, że wszędzie w tak okrutny sposób wykorzystuje sie rózne zwierzęta dla zysków. A co gorsza, często robia to ci sami ludzie, którzy potrafia tak pieknie sie uśmiechać. Ech, jakby w każdym z nas była jasna i ciemna strona, które współegzystują jak gdyby nigdy nic.
Przepiękne widoki, Marylko! Dzisiaj, gdy wszyscy musimy murem siedziec w domu takie wirtualne podróze są jeszcze ważniejsze!
Gorące uściski Ci zasyłam!:-)*
Dzie dobry Ola:) Ten przemiły pan, którego uśmiech przedstawiam jako modelowy, nie ma nic wspólnego z męczeniem luwaków. Ani ta urocza pani, która próbowała rozłupać kloc drewna. To tylko margines bezdusznych ludzi. Tak jak nie wszyscy w Polsce hodują zwierzęta na rzez. Ale niestety ten proceder się dobrze ma także na Bali, dlatego trzeba o tym wspomnieć. A widoki oraz powszechnie występujące egzotyczne owoce to miód dla oczu, które jak najbardziej trzeba pocieszać w ten okropny czas. Pozdrawiam serdecznie:)
Tak, na szczęście jest mnóstwo dobrych, naprawdę dobrych ludzi na świecie. i wiele pięknych miejsc, które zsyłają duszy pociechę i nadzieję. Dziekuję raz jeszcze za te cuda, które pokazujesz, kochana Marylko!*
Sama też szukam w tym pociechy i zapominam o całym świecie:) Mam nadzieję, że zachwycą Cię szkarłatne ibisy świecące na krzakach jak lampki na choince. Uściski:)
Przepiekne zdjęcia! Bardzo podoba mi się to, co napisałaś o mieszkańcach, że uśmiech to za mało. Dostajemy od nich śmiech, mydle, że to jest bardzo budujące 🙂
Pierwsze zdjęcie (to „tytułowe”) bardzo przypomina mi wybrzeża USA:)
Wszędzie spotykam dobrych, uśmiechniętych ludzi, ale w Indonezji uśmiechają się bardziej:) Ja na razie tylko wschodnie wybrzeże USa poznałam, ale dobrze wiedzieć.