Natchez nad Missisipi
Miasteczko Natchez nad Missisipi skupiało kiedyś największą ilość milionerów w Stanach Zjednoczonych. Plantatorzy prześcigali się w ozdabianiu swoich miejskich rezydencji antykami, wymyślnymi tapetami i piękną porcelaną. Dostojne prastare dęby chroniły ich siedziby przed palącym słońcem, a na polach bawełny niewolnicy umierali z wycieńczenia.
Opisywanie tego niewątpliwie pięknego miasta budzi we mnie bardzo sprzeczne uczucia. Wyobraźmy sobie wycieczkę do obozu zagłady, w którym zachwyt nad gustem oprawców, przytępi smutek po zadręczonych na śmierć ludzi.
Kiedy wybuchła wojna secesyjna, miasto od razu się poddało – większość bogaczy pochodziła z Północy – dlatego ocalały wszystkie perełki architektoniczne. W Krajowym Rejestrze Miejsc Historycznych znalazło się aż 600 budynków, Natchez to największe skupisko domów sprzed wojny secesyjnej.
Wiele obiektów jest własnością miasta lub lokalnych organizacji i są otwarte dla zwiedzających przez cały rok. Warto się tam wybrać, żeby zobaczyć jakimi hipokrytami byli dżentelmeni z Południa. Ani na chwilę nie opuszczała nas świadomość jakim kosztem powstały romantyczne domy jak z baśni.
Spis treści
Natchez nad Missisipi. Wczesna historia

Natchez to również nazwa plemienia Indian żyjącego kiedyś nad Missisipi. W 1716 roku Francuzi zajęli ziemie Indian Natchez i założyli osadę – Fort Rosalie. Szybko się zadomowili i sprowadzili z Afryki pierwszych niewolników do pracy przy uprawie tytoniu.
Na początku Indianie tolerowali Francuzów, ale w 1729 roku zamordowali około 200 osadników, w tym kobiety i dzieci. Francuzi w odwecie zabili większość Indian, a 400 schwytali i sprzedali w Nowym Orleanie.
W 1763 roku Francuzi oddali Natchez Anglikom, na krótko miasto zajęli Hiszpanie, a potem Stany Zjednoczone ogłosiły pierwszą stolicą Terytorium Missisipi. Powstawały wielkie plantacje bawełny, zaczął się nienasycony popyt na niewolników potrzebnych do pracy.
Każdej wiosny w Wielkiej Wiosce Natchez odbywa się wielkie indiańskie święto z tańcami i pokazami rękodzieła. Zjeżdżają się przedstawiciele wszystkich indiańskich plemion.
Natchez nad Missisipi. Bluff Park
Ta widowiskowa ścieżka biegnie tuż przy Missisipi. Należy do Natchez Trace, szlaku z którego korzystali rdzenni Amerykanie i europejscy odkrywcy, zanim po rzece popłynęły parowce. Każdy powinien zobaczyć zachody słońca nad Missisipi. Nawet w listopadzie całe zbocza były pokryte kwitnącymi kwiatami, a wiatr rozwiewał zapach ziół.

Forks of the Road Market
Issac Franklin – który handlował tańszymi niewolnikami z Wirginii – sprowadził grupę, która zaraziła się cholerą i zmarła na początku 1833 roku.Franklin kazał zakopać ich ciała w pobliskim wąwozie, ale władze szybko odkryły zbiorowy grób. Makabryczne znalezisko wywołało paniczny strach przed straszliwą chorobą.
Histeria doprowadziła do wydania zakazu handlu niewolnikami w granicach miasta. Handlarze niewolników przenieśli się na obrzeża.
Forks of the Road – stał się drugim co do wielkości targiem niewolników w Stanach Zjednoczonych. Przejmujące jest to, że obok ludzi sprzedawano tam również zwierzęta gospodarskie.
Dzisiaj jest to pusty obszar otoczony półkolem drewnianych kolumn. W XIX wieku do Natchez i Nowego Orleanu przybywało ponad 1000 niewolników rocznie, tak wielki był popyt na darmową siłę roboczą. W dokumentach dostępnych w Centrum Turystycznym przeczytałam, że jeden silny niewolnik kosztował tysiąc dolarów.
Wielkie rezydencje plantatorów. Natchez nad Missisipi
Wiosną i jesienią wiele historycznych domów otwiera się dla publiczności. Potomkowie pierwszych właścicieli wystrojeni w krynoliny opowiadali o „szczęśliwych czasach”. „Rodzina miała plantację bawełny opartą na niewolnictwie”- tym jednym zdaniem zamykali wstydliwą część rodowej opowieści.
Ruch Praw Obywatelskich walczy z takim jednostronnym pokazaniem historii. Podczas wycieczek przewodnicy nie ubierają się już w stroje z epoki. Kiedyś bardzo mi się podobały, ale w końcu zrozumiałam, że nie chciałabym, żeby po obozach koncentracyjnych oprowadzał mnie ktoś ubrany w mundur nazisty dla urealnienia opowieści.
Wszystkie plantacje znajdowały się po drugiej stronie rzeki, już w Luizjanie. Kilka z nich zobaczyliśmy wcześniej.
Longwood
Longwood jest największym ośmiokątnym domem w Stanach Zjednoczonych. Nigdy nie dokończony, uosabia bogactwo i upadek Południa.

Rezydencja była zaprojektowana przez Samuela Sloana, znanego architekta z Filadelfii, dla barona bawełny Hallera Nutta i jego żony Julii. Przed wojną secesyjną mieli 800 niewolników, a ich majątek szacowano na ówczesne 3 miliony dolarów.
Architekci w tym czasie fascynowali się orientalnym designem, stąd bizantyjska kopuła na szczycie. Miały być 32 pokoje, 26 kominków z włoskiego marmuru, 115 drzwi i 96 kolumn.
Południowe i gorące lato stawało się znośne dzięki czterem werandom, na których bez względu na porę dnia można było znaleźć trochę cienia. Dookoła domu był ogród różany i sad brzoskwiniowy.
Budowa Longwood rozpoczęła się w 1859 roku, ale kiedy w 1861 roku wybuchła wojna, robotnicy z Filadelfii rzucili narzędzia i uciekli, podobno nadal leżą w tym samym miejscu. Dom marzeń nigdy nie został ukończony.
Bajka skończyła się dramatycznie, Haller zmarł w wieku 48 lat na zapalenie płuc – trzy lata po odejściu robotników – a Julia została sama z ośmiorgiem dzieci (troje z 11- tu zmarło). Straciła wszystko. Pozwała rząd federalny i dostała odszkodowanie. Ale nigdy nie zdołała ukończyć Longwood.
Uprawiała warzywa, hodowała kury i krowy. Nie wiem czy radziła sobie sama. Rodzina mieszkała do końca życia na najniższej kondygnacji w 9 pokojach.
Po śmierci ostatniego potomka, dom został sprzedany w 1968 roku za 200 000 dolarów. Właścicielka oddała dom stowarzyszeniu Pilgrimage Garden Club z zastrzeżeniem, że budowa domu nigdy nie będzie ukończona.
Chocktaw Hall

Zbudowany około 1836 roku, łączy w sobie greckie odrodzenie ze stylem federalnym. Podwójne werandy z białymi kolumnami otaczają przód i tył domu. W świątecznej dekoracji dostrzegłam świeże ananasy na ogrodzeniu.

Na parterze rezydencji są 4 apartamenty typu Bed & Breakfast, a pozostałe piętra zajmuje właściciel i nasz przewodnik – David Garner. W 2014 roku został nowym właścicielem Choctaw Hall i doprowadził domostwo do dawnej świetności.
Domyślam się, że sam pochodzi z rodziny plantatorów, ponieważ bez końca opowiadał o swoich przodkach uwiecznionych na obrazach oraz ich niezwykłych meblach i porcelanie. Potrzebował tylko oprawy dla zgromadzonych skarbów.

Meble Williama IV, zasłony, nakrycie stołu i dzieła sztuki pochodzą z rodzinnych kolekcji.

Kolekcja porcelany sygnowana przez francuskiego producenta Jacoba Petit, składa się z 7000 sztuk.

Kolekcja zastawy stołowej gromadzona od siedmiu pokoleń ozdabia stół w jadalni. Według Davida rodziny zasiadały do kolacji składających się z 17 dań. Biesiady trwały godzinami. Widok odejmuje mowę, byłam pod wrażeniem wiedzy Davida na temat pochodzenia każdego przedmiotu i zażenowana tym, że był taki dumny z dobrego gustu prababek, które wszystko sprowadzały z Europy.

Spiralne schody prowadzącą na kolejne kondygnacje.

Właściciel jest pasjonatem i wciąż kupuje antyki, dlatego wnętrza wydają się przeładowane. Nigdy wcześniej nie byłam w tak dopieszczonym prywatnym domu. Biblioteka i tarasy z widokiem na inne piękne domy zatrzymałyby mnie tu na zawsze.

To łóżko jest prawdziwym miejscem tortur, podobno praprababka urodziła na nim 13 synów.


W łazience wąchaliśmy ledwo wyczuwalny zapach kwiatowych płynów do kąpieli z przeszłości przedwojennej.

Guest House. Natchez nad Missisipi

W tym pięknym hotelu z 1840 roku odkryliśmy restaurację specjalizującą się w daniach śródziemnomorskich. Ach cóż to była za przyjemność bywać tam codziennie.


Rosalie. Natchez nad Missisipi

Plantator Peter Little z Pensylwanii osiedlił się nad Missisipi kiedy miał 17 lat. Swoją rezydencję zbudowano z 1823 roku nazwał Rosalie, na pamiątkę fortu założonego przez Francuzów.

25- letni Peter poślubił Elizę, miała 14 lat. Spełnił prośbę umierającego na żółtą febrę przyjaciela i zaopiekował się jego córką.
Mieszkali w Rosalie Mansion przez 30 lat. Eliza założyła pierwszy w okolicy Dom Dziecka, który działa do dziś. Nie mieli własnych dzieci. Eliza podobnie jak jej rodzice zmarła na żółtą febrę w wieku 60 lat, a Peter odszedł trzy lata później.
Peter nie pozostawił testamentu, więc w 1857 roku dom został wystawiony na licytację. Kupiła go rodzina Wilsonów, większość dzisiejszego wyposażenia domu należała do nich. Oni również nie mieli dzieci, ale adoptowali dziewczynkę – Fannie – z sierocińca po drugiej stronie rzeki.
Rodzina Wilsonów mieszkała w Rosalie przez 101 lat. Córki Fannie, Annie i Rebecca, mieszkały tam przez całe życie. Annie wyszła za mąż po sześćdziesiątce i nadal mieszkała w Rosalie.
W 1938 roku Towarzystwo Stanowego Mississippi kupiło dom i pozwoliły siostrom mieszkać w nim do końca życia. Nie spodziewali się, że Rebecca będzie żyła jeszcze 10 lat, a Annie dwadzieścia!
Stanton Hall. Natchez nad Missisipi
Jedna z najpiękniejszych rezydencji pochodzi z 1857 roku. Plantator bawełny – Frederick Stanton – cieszył się nim tylko 9 miesięcy zanim umarł na żółtą febrę.

Jedna z sześciu sypialni na drugim piętrze pojawiła się w mini-serialu pt. „Północ-Południe”, jako pokój Orry’ego Maina. Zagrał go nieżyjący już Patrick Swayze. Jego portret wisi nad kominkiem.

Rolę rodowego gniazda Orry’ego Maina odegrała Boone Hall Plantation w Karolinie Południowej.
Oddziały Unii zajmowały rezydencję przez całą wojnę.

Po sąsiedzku stoi śliczny Myrtle Terace.

Glen Auburn
Zbudowany przez Christiana Schwartza około 1875 r., jest jednym z najpiękniejszych domów powojennych

Ellicott Hill. Natchez nad Missisipi
Dom na wzgórzu Ellicott – zbudowany w 1798 roku – jest najstarszym zachowanym budynkiem w Natchez i pochodzi z wczesnego okresu terytorialnego.






Amerykańskie Południe
Wędrowaliśmy już szlakiem antebellum w Georgii, czyli stumilową drogą przez ocalałe przedwojenne miasteczka.


Smith-Bontura-Evans-House. Ten zabytkowy dom był zbudowany przez Roberta D. Smitha, wolnego Afroamerykanina.

Under-the-Hill. Natchez nad Missisipi
Dziewiętnastowieczne Natchez to dwa miasta w jednym. Na szczycie urwiska mieszkali bogaci obszarnicy, a pod urwiskiem, znajdował się tętniący życiem port w którym ładowało się bawełnę na parowce. W czasach, gdy rzeka była głównym środkiem transportu, stały tam burdele, bary, tory wyścigowe. Miejscem o podobnej historii jest Charleston.
Pensjonat Mark Twain. Natchez nad Missisipi

Kolej zaczęła wypierać parowce, a most zastąpił prom przez Missisipi. Dziś w dzielnicy pod wzgórzem jest tylko jedna ulica w Natchez nad Missisipi.

W oddali widać most, który łączy stan Missisipi z Luizjaną.

Chęć zobaczenia starych, południowych domów, wtopionych w oszałamiająco piękną przyrodę nie jest niczym złym. Złem było niewolnictwo, ale to kto kogo zniewolił też było dziełem przypadku. My ludzie, mamy naturalną zdolność do czynienia podłości, kiedy tylko jest na to przyzwolenie. Kiedyś opisałam losy wyzwolonych niewolników w Liberii.
Podsumowaniem niech będą słowa Martina Luthera Kinga Jr. wymalowane na muralu w Natchez nad Missisipi.
Ciemność nie może wypędzić ciemności; tylko światło może to zrobić. Nienawiść nie może wypędzić nienawiści; tylko miłość może to uczynić .
Zdecydowałem się pozostać przy miłości. Nienawiść jest zbyt wielkim ciężarem, by ją znieść

32 pikoje❓ Po co❓ Na co❓ Czekamy na posta, w którym opiszecie zamiłowanie mieszkańców USA do wszystkiego co przesadnie wielkie… Skąd te komplejsy❓
Brytyjczycy w młodym panstwie zachowali tradycje ze starego kraju, a i tak daleko tym rezydencjom do angielskich zamków. Ludzie mieli po kilkanascioro dzieci i mnóstwo kasy. Zasada zawsze jest taka sama, jak człowiek coś ma, to zawsze chce mieć więcej.
Ma to sens 🙃
Mario, tak jak napisałaś trudno nie uznać piękna tych domów, które na pierwszy rzut oka przywodzą na myśl bezpieczeństwo, spokój, sielankę i dostatek… Jednak pozujący na tak wrażliwych na piękno ludzi mieli serca z kamienia. Nie można z jednej strony być dobrym i równocześnie nie tylko posiadać niewolników, ale też posuwać sie do gnębienia ludzi. Jakoś nie mogę pojąć tego relatywizmu… Gatunek ludzki jest do tego zdolny i to się nie zmieniło. Twoje zdjęcia zachodów słońca nad rzeką mogłam podziwiać, bez tego mieszanego uczucia… Skupiłam się też na wspaniałych drzewach, które zaglądały do okien tych domów. Mnie podoba sie bardzo, że koncentrujesz się na historii, całej tej otoczce niewygodnych dla niektórych faktów, bo inaczej pisanie nie miałoby sensu… Ten nieludzki handel ludźmi… Ludzie, ludziom… Przepych rezydencji i wnętrz jest wprost proporcjonalny do wyzysku! Natchez jest tym naznaczone i nawet Missisipi nie wypłucze tego cienia. Świat już taki jest, że zawsze ścierają się dwie siły… Bardzo fajnie mi sie czytało Twój artykuł i czekam na jeszcze.
Nie mieści się w głowie, prawda? Dopiero jak się popatrzy z bliska, dociera całe okrucieństwo. Muzeum niewolnictwa było zamknięte, ale sporo się dowiedzieliśmy w Centrum Turystycznym. W Nowym Orleanie, do którego potem pojechaliśmy dopiero od niedawna stoją tabliczki nad rzeką informujące o targach niewolników.
Te cudowne dęby rosną w południowych stanach, są niewiarygodnie piękne, już o nich pisałam w poście – „Savannah”. Dziękuję Ci za zaangażowany komentarz i uwagę, bardzo to sobie cenię. Pozdrawiam bardzo ciepło:)
Witaj Mario, od niedawna jestem wielbicielka Twojego bloga, trafiłam przypadkiem I okazało się że to miłość od pierwszego wejrzenia. Przepięknie napisałaś o kolejnym mieście Południa,pozwolilas w swojej relacji powiedzieć o tych okrutnych rzeczach ,których nie wymazemy.Koniecznie trzeba pisać o tym okrucienstwie,by ludzie zawsze mieli świadomość na czym to wszystko zostało zbudowane. Pewnie nigdy nie zobaczę na żywo tego miaste,ale dzięki tobie przeniosłem się dziś tam,wróciły wspomnienia z dzieciństwa kiedy oglądałam serial Polnoc -Poludnie,i podziwialam ta piękne rezydencje,A wszystko i tak okraszone ciężką pracą, bólem i krwią niewolników.
Pozdrawiam,A teraz jeszcze raz poczytam o Charestlon
Witaj Justyno, jest szalenie przyjemnie przeczytać coś takiego, dziękuję Ci bardzo. I ja oglądałam kiedyś serial „Północ -Południe”, ale jak pamiętasz wszystko było pokazane z punktu widzenia białych, dobrych oczywiście dla swoich niewolników. Tylko gdyby byli dobrzy, to by ich nie mieli, bo czarni w nosie mieli ich dobroć, skoro nie mogli się oddalić. Nie byli służącymi, którym się płaci, a kimś w rodzaju zwierzęcia. Moje spojrzenie na te sprawy wyostrzyło się jak zobaczyłam pola bawełny i poczułam pot na plecach. Ale film był bardzo fajny, jak znajdziesz czas, to zajrzyj do https://pakujwalizy.pl/boone-hall-plantation/, ten dom zagrał rodową siedzibę Orry’ego Maina.
Cieszę się, że znalazłaś u mnie coś dla siebie i serdecznie pozdrawiam:)
Niewiarygodnie bogate, przeładowane wszystkim rezydencje. Niczym zamki z bajki. Ale w prawie każdej bajce jest jasna i ciemna strona. Często o tej ciemnej nie chcemy pamiętać, wolimy utożsamiać baśń z czymś pięknym, beztroskim, niewinnym.
Chyba od czasów lektury „Chaty wuja Toma” zastanawiałam się jak to jest możliwe, by być jednocześnie dobrym i złym. Dobrym dla swoich, okrutnym dla innych. A wszystko w tym samym czasie. Jak to możliwe, że kraj kojarzący sie nam do niedawna (do czasów sprzed pandemicznych) z wolnością mógł u swych podstaw mieć ogrom ludzkiego cierpienia i zniewolenia. Ale tak przecież było. Podbijanie, niszczenie kultury Indian, wykorzystywanie pracy czarnoskórych, traktowanie ich jak rzeczy…Kultura anglosaska ma do do siebie, że niby z jednej strony jest taka postępowa i pełna ideałów a z drugiej opiera sie na wyzysku, kontroli, nietolerancji i bezlitosnym niszczeniu wszystkich nie wpisujących sie w obowiązujący wzorzec. To miało miejsce w Kanadzie, Australii, RPA i w USA. Anglosasi wyznaczyli ścieżkę postępowania dla późniejszego radzieckiego reżimu komunistycznego i niemieckiego faszyzmu. Nie są wiec od nich w niczym lepsi.
Zostały ślady dawnej swietności. Te piękne, ale jednocześnie brzydkie poprzez swoją historię domy. Stoją i kłuja w oczy. Mam nadzieję, że dają ludziom do myślenia. Że nie chodza tylko po nich zachwycajac sie bezmyślnie wystrojem i ogromem i zazdroszcząc, że sami tego nie mają i mieć nie będą, że budzi sie w nich jakaś gorzka refleksja…Bo przecież, pominąwszy nawet odium niewolnictwa, nic nie trwa wiecznie. Ci właściciele rezydencji tyle zgromadzili, tyle mieli, ale ich samych dawno już nie ma. Rzeczy i domy ich przeżyły. Śmierci nie da sie przekupić. Ale można zostawić po sobie przynajmniej dobre wspomnienia, szacunek i podziw. Po tych ludziach nawet to nie zostało. Tylko domy bez duszy, tylko wstyd i hańba, tylko puste piękno…
Marylko, dziekuje za kolejną opowieść, za pokazanie tego miasteczka i opowiedzenie o jego historii, gorzkiej historii…Dziekuje za piękne zdjecia. To z rzeką i niebem jest niesamowite!
Ściskam Cię mocno i serdecznie!***
Olu, to się ciągle powtarza, bycie dobrym i złym jednocześnie. Kochać ludzi, ale o jedynym słusznym odcieniu, orientacji, religii. Ironia losu była taka, że czarni byli dużo odporniejsi na malarię i żółtą febrę, tak jak napisałaś miliony nie pomogły wykupić się śmierci. Mnie zabolało jeszcze coś, te przepiękne domy ( wszystkich nie zobaczyłam, bo covid, ale wkleiłam linka w tekście) powinny być sprzedane, a zyski przeznaczone na odszkodowania dla żyjących wciąż w tym mieście potomków byłych niewolników. Dlaczego mają należeć do organizacji? Jaki cel ma pokazywanie tego przepychu? Na obrzeżach miasta stoją małe szeregówki, wiadomo do kogo należą. Kwitły obficie kamelie, wielkie krzaki uginały się pod ciężarem białych i różowych kwiatów. Ciepłe wieczory listopadowe w Missisipi i wyłaniające się elegancie kształty kolumn, nie mogłam powstrzymać okrzyków zachwytu. Dlatego to jest takie trudne, ale z pomocą przyszedł Martin Luter Kong, niesamowity człowiek. Dziękuję Ci Olu za mądre słowa, wiesz, że zawsze z wielką przyjemnością czytam Twoje komentarze. Pozdrawiam serdecznie z krainy Majów, jeszcze dwa tygodnie będziemy w Gwatemali.
Witaj Mario 🙂
Właśnie skończyłam czytać kawał świetnie napisanej lektury i powiem Ci, że chwilami aż ciarki mi przechodziły czytajac te informacje… Byli tacy co cudowne życie wiedli ale i byli tacy co szczęścia nie zaznali… smutne to…
Muszę przyznać że rezydencje robią wrażenie, a ta osmiokątna w realu musi wyglądać niesamowicie…
Tyle ciekawych jest miejsc na świecie i wszystkie chciałoby się zobaczyć, ale sie nie da, a szkoda…
Witaj Aniu:) Takie rzeczy, od których przebiegają ciarki po grzbiecie, to tylko w podróży. Bardziej nas przejmuje to co sami zobaczymy. Miasteczko jest cudowne, w listopadzie kwitły kwiaty i wszędzie byly krzaki kamelii w rozkwicie. Wszystkiego się nie zobaczy, ale i tak podróżowanie niesamowicie zmienia człowieka. Pozdrawiam Cię serdecznie:)
Mario to szczera prawda, każda podróż, każda wyprawa zmienia człowieka i daje dużo do myślenia. Ja po każdym wyjeździe ciesze się że jestem juz w domu i jeszcze bardziej doceniam to co mam, ciesze się też że urodziłam się tu gdzie sie urodziłam i jestem tu gdzie jestem, bo nie każdy ma lub miał życie usłane różami.
Czytajac twój wpis przypomniała mi się książką
którą ostatno czytalam „Służące” o białych i czarnych… zawsze bardzo utożsamiam się z bohaterami i dlatego bardzo marzy mi sie podróż w tamte regiony 🙂
Bardzo lubie Twoje opowieści Mario, dzięki nim przenoszę się w tamte czasy i wyobrażam sobie jak to było 🙂
Bardzo się cieszę Aniu, że mogę Ci przybliżyć miejsca znane z książek i filmów. To samo mnie przyciąga i przypomina. Pojutrze wracamy do domu i z radością przywitam ład i dobre drogi, ale tak jak napisałaś, to co się zobaczy i doświadczy jest bezcenne. Szacunek dla inności, do innej kultury, wiedza jakiej się nie wyczyta i smaki, ktore adoptuję w mojej kuchni. Pozdrawiam pięknie i mam jeszcze w zanadrzu Nowy Orlean, odwiedzony drugi raz:)