San Miguel de Allende. W sercu Meksyku
San Miguel de Allende jest tego rodzaju miejscem, do którego przyjeżdża się na kila dni, a potem zostaje na zawsze. Brukowane ulice wyglądają jak z bajki, po ścianach kolorowych domów pną się bugenwille, rzeźbione drzwi z mosiężnymi kołatkami prowadzą do bujnych ogrodów. Legendy, którymi straszy się dzieci, mogą przyprawić o gęsią skórkę. Pospaceruj z nami po romantycznych wertepach. Adelante!
Spis treści
El Mirador

Z punktu widokowego widać radosne miasto zanurzone w ogrodach, które są nawet na dachach budynków. Na pierwszym planie różowi się znak rozpoznawczy miasta – La Parroqia – kościół św. Michała Archanioła ze strzelistą średniowieczną fasadą. Zbudował ją architekt samouk, zapatrzony w pocztówkę z belgijskim kościołem.
Don Zefferino Gutiérrez zapisywał swoje fantazje patykiem na piasku, ponieważ wszyscy jego wykonawcy byli analfabetami. Z różowego wulkanicznego kamienia wyczarował iglice, które są teraz pięknie oświetlane nocą.

Miasto liczy około 80 000 mieszkańców, z czego aż 20% stanowią emigranci. Większość pochodzi z USA, a reszta z Kanady i Europy. Rezydencje położone na stokach, ze wspaniałymi dziedzińcami i ogrodami przypominają hacjendy z telenowel. Przez chwilę marzyłam i ja, ale ich ceny zwalają z nóg.

Meksykańskie Pueblos Mágicos to miasteczka z unikalnymi zabytkami, folklorem i ciekawą historią. Jednym z nich jest Morelia, która opisałam wcześniej.
San Miguel de Allende zniknęło z listy magicznych miasteczek, ponieważ całe historyczne centrum pojawiło się na bardziej zaszczytnej liście UNESCO.
W dwuczłonowej nazwie – San Miguel de Allende – mieści się cała historia. „San Miguel„- pochodzi od franciszkanina, który w 1542 roku założył pierwszą osadę. Natomiast „Allende” dodano w 1826 roku na cześć bohatera meksykańskiej wojny o niepodległość, który się tu urodził.


Między wąskimi uliczkami co jakiś czas prześwitują różowe iglice, powietrze pełne jest zapachów kwiatów i ziół. Słychać świerszcze i trele ptaków. Najlepszą formą zwiedzania jest wędrówka po kamiennym bruku i zaglądanie w każdy zaułek, który obiecuje coraz lepsze wrażenia. To dobry czas na opowiadanie sobie legend.
Legenda o bezgłowym jeźdźcu

Podczas pełni księżyca dzwony kościelne przerywają nocną ciszę wyjątkowo złowieszczo. Gdy wybiją dwunasty raz, na brukowanych ulicach czasami można usłyszeć stukot końskich kopyt i zobaczyć Bezgłowego Jeźdźca,
Jeśli masz pecha i usłyszysz jak milknie w kierunku cmentarza San Juan de Dios, szybko zamknij oczy, bo go kto zobaczy – oślepnie. To pokutujący duch złego człowieka, któremu ścięto za karę głowę.




San Miguel jest nazywane sercem Meksyku, może to dlatego w każdym sklepie z pamiątkami wiszą serca, ja kupiłam sobie drewniane z delikatnym kwiatowym wzorem na błękicie.
Spacer wąskimi daje nieskończone możliwości fotografowania. Ściany – pomalowane we wszystkich odcieniach zachodzącego słońca – wieńczą piękne drewniane drzwi. W całym mieście znajdziemy dwa tysiące drewnianych bram, a każda otwiera się na ukryty dziedziniec.
Z ciekawością zaglądałam do otwartych szeroko wrót, żeby popatrzeć na patio z fontanną, domowe ogrody, albo przytulne kawiarnie.


Legenda o kobiecie w woalu
Jedna z legend krążących po San Miguel de Allende wspomina tajemniczą kobietę, która spacerowała po ulicach z czarną zasłona na twarzy. Pewnego razu zaczepiło ją trzech pijanych mężczyzn, a kiedy jeden z nich wyciągnął rękę, żeby ją dotknąć, roześmiała się złowrogo. Powoli zbliżyła się do latarni i odpięła welon. Na widok zdeformowanej twarzy uciekli przerażeni.
Casa Canal

Po lewej stronie widzimy XVIII-wieczny dom – Casa Canal. Stara rezydencja jest przykładem hiszpańskiej architektury i ma swoją legendę. Po drugiej stronie przechodzimy przez zwyczajne wrota i widzimy co kryje się za mijanymi kolorowymi murami. Tak wygląda większość restauracji, kawiarni i hotelików.

Legenda o robaczywej zakonnicy
Don Manuel de la Canal miał córkę Józefę, którą od najmłodszych lat dotknęła mania religijna. Kiedy skończyła 15 lat, jej rodzice zmarli, a ona otrzymała wielki majątek. Postanowiła wybudować klasztor i zostać zakonnicą.
Kiedy miała 33 lata ciężko zachorowała. Z jej ust wychodziły robaki, które zamieniały się w motyle. Szczątki Józefy znajdują się w klasztorze, który stworzyła.
Calle Aldama

Calle Aldama jest jedną z najczęściej fotografowanych uliczek w San Miguel. Za drewnianymi wrotami kryją się przytulne hoteliki i sklepy. Bruk jest porośnięty zielonym mchem, w tle widać idealnie skomponowaną kopułę i fasadę La Parroqia. Kręcą się tu miłośnicy romantycznych ujęć i osiołek ze swoim panem.


Restauracje na dachach

Wiele hoteli ma restauracje i bary na dachu, skąd rozpościerają się wspaniałe widoki. Wdrapaliśmy się do podniebnego ogrodu Seliny, ale wcześniej musieliśmy odczekać dobrą godzinę, zanim zwolniło się miejsce.

El Jardín
Sercem miasta jest park położony koło różowego kościoła. Jak w każdym meksykańskim mieście, na centralnym placu ludzie spotykają się z bliskimi, jedzą lody, słuchają mariachi, a dookoła biegają dzieci.


Kukurydziany Jezus


Podczas podboju Hiszpanie używali różnych sztuczek, żeby przekonać zbuntowany lud Chichimeca do nowej wiary. Polecili im stworzyć figurę Jezusa w taki sposób, w jaki robili wizerunki własnych bogów.
Jezus – zbudowany z łodyg kukurydzy zmieszanych z cebulami storczyków – miał stać się kimś wystarczająco bliskim, żeby zechcieli wejść do świątyni.
Technika polega na zmieleniu miazgi i wyrobieniu ciasta, z którego można lepić i rzeźbić. Takie figury są bardzo bardzo lekkie. Cebule storczyków posłużyły do przyciemnienia europejskich rysów twarzy.
San Miguel de Allende jest zbudowany na miejscu wioski Chichimeca. Lud ten nie mógł się pogodzić z utratą swojej ziemi i przez dziesiątki lat bronił się dzielnie przed Hiszpanami.
Kiedy biskup ustanowił parafię w San Miguel, wysłał dwóch franciszkanów. W eskorcie żołnierzy wyruszyli ewangelizować tubylców. Podczas wędrówki zostali zamordowani. Żołnierze, którym udało się przeżyć, przynieśli do miasta figurę Chrystusa z kukurydzy.
Cristo de la Conquista z 1575 roku, czyli Chrystus Podboju, jest obecnie wielką świętością.
Od 400 lat, 1 marca zbierają się tancerze z całego kraju przed Parroquia. Nakładają stroje Azteków, Majów i Tolteków, żeby uroczyście oddać cześć El Senor de la Conquista.

Fantazyjnie przycięte drzewa laurowe zapewniają cień, dlatego trudno jest znaleźć w parku pustą ławkę.
Lalki

Zobaczymy je wszędzie, w sklepach z rękodziełem i na ulicy. Kolorowe, z uśmiechniętą buzią, a czasami z makabrycznym wzorem z okazji Dnia Zmarłych.
Pierwsze lalki powstały z gliny i kukurydzianych włosów. Nie służyły do zabawy, tylko do ochrony dzieci przed złymi duchami. Potem lalki zaczęły przypominać ubrania rdzennych kobiet, które je tworzyły.
Więcej o lalkach napiszę w relacji z Queretaro, gdzie są produkowane. Oczywiście i my kupiliśmy sobie laleczki, bo w ten sposób można pomóc ciężko pracującym kobietom.

Legenda o czarownicach z San Miguel de Allende

Kiedy dzieci kładą się spać, słyszą od dorosłych, że muszą dobrze okrywać stopy, bo nocy mogą pojawić się wiedźmy. Szukają dziecięcych stóp, żeby wyssać z nich krew. Takie dziecko budzi się blade i osłabione, albo nie budzi się wcale.
Dawno temu, kiedy tylko zapadał zmrok, kobiety zamykała szczelnie okna i drzwi i odprawiały rytuały, które miały chronić rodzinę przez czarownicami. Nikt nie wychodził z domu, ale najbardziej były zagrożone małe dzieci i pijani mężczyźni. Szczękanie nożyc i ogniste kule, to znak, ze w okolicy krąży wiedźma. Domyślam się, że legenda pochodzi z ponurych czasów hiszpańskiej inkwizycji.
Mojiganga – wielkie marionetki na ulicach


Wszyscy chcą się fotografować ze śmiesznymi kukłami w trampkach. Pewnego razu zauwazyłam przez okno niecodzienną procesję. Na przodzie maszerowali mariachi z instrumentami, za nimi wielkie kukły młodej pary i roześmiany tłum. Takie wesołe zabawy mogą trwać 3 dni, żeby rodziny mogły lepiej się poznać. Tequila – którą niesie osiołek – jeszcze bardziej to zapoznawanie się ułatwia.



O Mariachi pisałam już wcześniej. Widzieliśmy ich zawsze wieczorem, kiedy miasto budziło się do życia po upalnym dniu. Małe grupy muzyczne grają za napiwki i są zawsze ciekawie ubrani.


Wieczorem w El Jardin posłuchamy mariachi, zobaczymy występy taneczne i kupimy wszystko od zabawek po uliczne jedzenie!

W San Miguel de Allende jest około 42 starych kościołów. Są przeładowane dekoracjami, z których większość wyraża żarliwą wersję katolicyzmu.


Casa de los Soles


Jeszcze przed wyjazdem do Meksyku znalazłam zdjęcie ściany wypełnionej glinianymi słoneczkami. Szybko udało nam się ustalić gdzie znajdziemy to cudo. Casa de los Soles – Dom Słońc – to uroczy hotelik, który swoje patio, klatkę schodową i każdą możliwą ściankę zapełnił słoneczkami.
Z uśmiechem pozwolili nam się rozejrzeć i powiedzieli, że mają aż 2, 5 tysiąca!
W hoteliku jest 14 pokoi, które są zarezerwowane z dużym wyprzedzeniem. co chwilę wchodzi ktoś z ulicy, żeby zrobić zdjęcie na Instagram.
Wcale się nie dziwię, te słońca naprawdę rozjaśniają dzień. Tego dnia kupiłam sobie wianek. Odważyłam się, ponieważ prawie każda kobieta i dziewczyna miała go na głowie. Czy to nie jest cudowne miasto?





Jak dotrzeć
San Miguel de Allende znajduje się prawie 275 km od Mexico City. Są jeszcze lotniska w Queretaro i Leon, z każdego miejsca jest łatwo dojechać autobusem, albo uberem.
San Miguel de Allende jest pięknym kolonialnym miasteczkiem, które przyciąga turystów z całego świata. To dobre miejsce, żeby zetknąć się z meksykańską kulturą. Meksykańskie artesanías – sklepy z rękodziełem – powiedzą wszystko o starych technologiach, a zestawień kolorów zburzyły moje ugruntowane gusta niewieście. Jedynym miastem który może konkurować z San Miguel jest Guanajuato.
Chociaż kuchnia tego regionu mnie zawiodła, to i tak wspaniale było odwiedzać te wszystkie urocze restauracje i chłonąć ich klimat. Obchody Dnia Zmarłych w Meksyku opisałam wcześniej, dlatego nie pokazałam cmentarnych symboli z tego miasta.
Na Jukatanie widzieliśmy dwa magiczne miasteczka – Meridę i pomalowane na żółto Izamal, serdecznie zapraszam.
Będąc w Meksyku warto poznać mądrości Tolteków, których ogromne posągi stoją na piramidzie niedaleko stolicy.
Nie można przegapić piramid w Chichen Itza. Wszystkich na pewno zachwycą cenote, czyli studnie krasowe.
Zapraszam do obserwowania
I znowu zachwyt! Ile kolorów, ile ciepła w pokazywanych przez Ciebie miejscach! Ile nieskrępowanego niczym zycia, spontaniczności, energii i radości. Każde zdjecie mi sie podoba. Każde jak dzieło sztuki. i nie dziwie się, że zamarzyło Ci sie by zamieszkać wśród tej bujności barw, wśród tych niezwykłych ludzi. Oni jakby bardziej zyli, niż my – Europejczycy. Jakby zycie sprawiało im większą przyjemnośc niż nam. Jakby w nas cos zgasło albo przysypało sie popiołem zniechęcenia i beznadziei…
I znowu parę ciekawych legend. Jakze innych niz nasze, europejskie. Bo choć ponure, to opowiadane posród kolorowych uliczek też nabierają wspaniałych odcieni i głębi.
Ach, te cudne słoneczka! I Ty w wianku na głowie, w ślicznej sukience na schodach! – byłaś częścią tej meksykańskiej baśni, czerpałaś z niej magię, młodośc, ciepło.
Pięknie, przepięknie wręcz, Marylko! Dziękuję za kolejną, fascynujacą wędrówkę!:-))
Olu, niestety na zdjęciach nie słychać delikatnych świerszczy i nie czuć wiatru na policzkach, a wiosenną pogodę można sobie tylko wyobrazić, ale widzisz tych ludzi, którzy wola spędzać czas razem niż przed telewizorem. To co się obserwuje na polskich festynach w nieliczne dni, oni mają na co dzień. I skoro nawet ja zapragnęłam tam zostać tak jak wielu innych przede mną, to dlaczego oni za wszelką ceną stamtąd uciekają? Takie zadawałam sobie pytania, bo wszystko jest o wiele tańsze niż w USA, każdy handluje czym może, nawet jedzeniem ulicznym. Miasta są czyste i pełne maleńkich sklepików, jest jak w bajce. A oni za wszelką cenę chcą się przedostać do sąsiedniego kraju, gdzie muszą się czuć bardzo nieszczęśliwi. W Georgii wszystko jest podpisane w dwóch językach, mają własne piekarnie, masarnie, a restauracji więcej niż amerykańskich. Ale ze stadnego życia wpadli na pustynię, gdzie miasteczka są wyludnone, a każdy pieszy wyglada podejrzanie. Dla mnie to był szok, z którym nie mogłam się pogodnic. Spaceruje się w parkach, a wszędzie jezdzi. I kiedy tak obserwowałam ich cudowny świat – polozony z dala od Morza Karaibskiego i kurortów – współczułam im jeszcze bardziej niż sobie. Dziękuję Olu za wizytę i pozdrawiam ciepło:)
Jak zwykle jestem zachwycona relacją i pokładam nadzieję, że kiedyś uda mi się zobaczyć to wszystko na żywo.
To się cieszę Paulinko:) Fajnie jest poznawać inne kultury w taki sposób, bo wszystkiego nie da się wyczytać. Pozdrawiam:))
Klimatyczne miasteczka, które eksplodują barwami, odgłosami przyrody i zapachami.] Wspaniałe zdjęcia, które mówią wiele o ludziach i historii. Legendy zawsze wprowadzają pierwiastek tajemnicy i magii, co zawsze sprytnie wplatasz w swoje opowieści. Twoje zdjęcie na tle kolorowych słońc rzeczywiście super!
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Dziękuję Martusiu za tyle miłych słów. Staram się oddać zabawę, klimat i inność, jak się udaje, to bardzo się cieszę. Takie kolorowe duże słońce mamy przed wejściowymi drzwiami. Rdzenna ludnośc nie zrezygnowała ze swoich obrzędów, dlatego tam jest tak tajemniczo. Ja też pozdrawiam Cię serdecznie:)
Miasteczko z mnóstwem legend o tajemniczych postaciach. Takie historie zawsze rozbudzają wyobraźnię. Piękna ceramika i wyobrażam sobie, że jedzenie też było pyszne. Miło z Wami zwiedzać Meksyk. Pozdrawiam serdecznie
Dziękuję Małgosiu za wspólne zwiedzanie, bardzo mi się podobało w Sam Miguel. Jedzenie mnie bardzo rozczarowało, bardzo trudno było znalezc coś dobrego. Zero przypraw, śladowe ilości warzyw, tylko pieczywo doskonałe. Bardzo mnie to zdziwiło, bo w US meksykańskie restauracje podają smaczne jedzenie, a i przepisy z których korzystam są pełne smaków. Ale to tylko jedna mała niewygoda:)
Marylko jak kiedyś będziesz miała chwilę, prześlij mi jakieś swoje sprawdzone przepisy z kuchni meksykańskiej. Nie ma jednak pośpiechu 🙂 chętnie coś ugotuję 🙂
Prześlę to, co sama często gotuję:)
Marylko jak kiedyś będziesz miała chwilę, prześlij mi jakieś swoje sprawdzone przepisy z kuchni meksykańskiej. Nie ma jednak pośpiechu 🙂 chętnie coś ugotuję 🙂