Najpiękniejsze wioski rzemieślnicze w Wietnamie
Najbardziej zapadły nam w pamięć wioski rzemieślnicze w Wietnamie. Tradycje przekazywane z pokolenia na pokolenie przetrwały francuski kolonializm i amerykańską inwazję. Skomplikowana produkcja sosu sojowego, czy barwnych kadzidełek są sukcesem całych rodzin i wsi. Pułapki na ryby są tak kunsztowne, że ludzie na całym świecie dekorują nimi wnętrza.
Są wioski słynące z tkactwa, ceramiki, jedwabiu, mebli z rattanu, ale mogliśmy wybrać tylko kilka. Niektóre wsie wystawiają piękne ekspozycje dla turystów, jednak za wszystkim stoi ciężka zespołowa praca. Witali nas uśmiechem i chętnie pozowali do zdjęć, a na koniec dostaliśmy prezenty. Zapraszamy na kolorową wycieczkę do artystycznego Wietnamu.
Spis treści
Wioski rzemieślnicze w Wietnamie. Kadzidełka z Quang Phu Cau

Zarezerwowaliśmy całodniową wycieczkę do kilku tradycyjnych wiosek, w których cała społeczność tworzy wyjątkowe rękodzieło. Pojawił się młody przewodnik z kierowcą i dał z siebie wszystko. Oprowadzał, poznawał z artystami i przede wszystkim opowiadał o historii swojego kraju. Jak każdy Wietnamczyk przy prezentacji podał nam swoje angielskie imię, bo oryginalne jest zbyt trudne do wymówienia, dlatego James.
Pierwszym przystankiem była restauracja, w której zatrzymaliśmy się na śniadanie. Raczej stołówka niż restauracja, ale wypełniona już o świcie. James wyjaśnił różnicę między zupą Pho, a tą, którą serwowano w tym miejscu, gotowaną na kościach przez 3 godziny. Do ciemnego wywaru pani wrzuciła kawałki kurczaka i wysuszonego kraba, oraz porcję makaronu ryżowego.
James nauczył mnie jeść pałeczkami, nakładałam makaron na łyżkę i jadłam jak lokale. Między trzymane kciukiem i palcem wskazującym pałeczki, wkłada się czwarty palec, a kiedy już łup jest uchwycony, zabieram go i trzecim palcem przyciskam.
Potem James powiedział, że zaparzy dla nam wietnamską kawę. Z plecaczka wyciągnął wietnamskie urządzenie do parzenia kawy, postawił na szklance i sięgnął po termos z gorąca wodą. Zafascynowana zapytałam gdzie mogę to cudo kupić, odpowiedział, że wszędzie, a potem dał mi w prezencie swoje. Wspominam o tym, bo Wietnamczycy tacy właśnie są, szczodrzy, chociaż sami niewiele mają.


Pierwszą wioską była Quang Phu Cau, położona około 35 kilometrów od Hanoi. Jest jednym z największych producentów kadzidełek w Wietnamie i szczyci się tym, że istnieje ponad sto lat. Zużywa tony bambusa dziennie i daje utrzymanie tysiącom ludzi. Dobrej jakości kadzidełka są wysyłane do Indii i innych krajów o podobnych tradycjach.
Przyjechaliśmy tak wcześnie, bo najbardziej fotogeniczne jest suszenie kadzideł. Pracownicy każdego ranka rozkładają je w fantazyjne bukiety. Dookoła stoją drabiny, żeby z wysoka robić bajeczne fotografie. Można nawet wypożyczyć tradycyjny strój.
To bardzo popularne miejsce i znajduje się w programie wszystkich wycieczek. Chcieliśmy przed nimi zdążyć i zobaczyć jak tworzą się kadzidełkowe mozaiki.

Kadzidło odgrywa ważną rolę w wietnamskim życiu duchowym, ponieważ jest używane w świątyniach, sanktuariach i w domowych ołtarzykach. Palą się przed posągami Buddy i na cmentarzach. Można za ich pomocą wysyłać zmarłym wiadomość, że się o nich pamięta.
Czerwony jest szczególnym kolorem w Wietnamie, ponieważ reprezentuje szczęście. Drugim ważnym kolorem jest zielony, reszta jest pod turystów, jak powiedział James, żeby kadzidła przypominały kwiatowy ogród.
Za pomocą ręcznie obsługiwanej maszyny obleka się patyczki w zapachy cynamonu, czarnej herbaty i inne. Są subtelne i nie drażnią powonienia jak te, które znałam do tej pory.



Azjatki bardzo lubią się fotografować i potrafią pozować w ciekawy sposób. Rozłożyć ręce, ustawić się w grupie i odpowiednio wystroić, żeby zdjęcie było niebanalne. Pobieranie opłaty za spacer tymi alejkami jest zrozumiałe i cieszę się, że mogą w ten sposób dorobić.

To co jest przygotowane dla turystów, wygląda bardzo estetycznie. Ale zanim bambus zamieni się w barwną łąkę, trzeba włożyć wiele pracy, często w szkodliwych warunkach. Zobaczyliśmy cały proces produkcji. Od dzielenia patyczków na mniejsze części, przez barwienie w garnku z kipiącą farbą. Wszystko odbywa się w przydomowych warsztatach, albo wprost na ulicy. Po wiele godzin dziennie, przez całe życie. Pracują młodzi ludzie i bardzo stare kobiety.




Ta dziewczyna przez wiele godzin podsyca ogień, żeby farba nie przestawała bulgotać, a potem zręcznie wkłada do niej wiązki patyczków. Po chwili wyjmuje i kilka razy strząsa nadmiar farby. Trafią potem do suszenia układane w barwne dywany. Godzina po godzinie, dzień po dniu, z maską, która raczej nie zatrzyma szkodliwego działania ognia i barwników.


Ta pani wyplata kosze, które służą do płukania warzyw, ryżu i co tam kto potrzebuje wypłukać. Wszystko robi sama, pokazała nam w jaki sposób zaczyna pracę. Byłam zafascynowana jej zręcznością. Ze za jeden taki kosz dostaje tylko 2 dolary.

Stożkowe kapelusze z Chuong. Wioski rzemieślnicze w Wietnamie


W Chuong zobaczyliśmy jak powstaje jeden z rozpoznawalnych przez wszystkich symboli Wietnamu – stożkowe kapelusze. Wykonana z lekkich i naturalnych materiałów, takich jak liście palmowe i bambus, chronią od słońca i deszczu. Dlatego tak bardzo kojarzą się z polami ryżowymi. Non La noszone przez wszystkich, symbolizuje pokorę i odporność. Są dziedzictwem i przedmiotem dumy, bo przecież są noszone od tysiącleci.
Wszystko zaczyna się od wyboru odpowiednich liści palmowych, które się suszy i prasuje. Dostałam gorący kamień owinięty w szmatkę i sama spróbowałam rozprasować taki liść. Następnie liście układa się szczelnie na bambusowej konstrukcji i zszywa jedwabną nitką. Szwy muszą być odpowiednie, żeby kapelusz był mocny i trwały. Potem dokłada się warstwę materiału i warstwę bambusa.
Kapelusze musza być odporne na deszcz i dawać ulgę podczas ekstremalnych temperatur. Wykończone rattanem, mają niciane uchwyty do umocowania wiązań. Niektóre mają pięknie namalowane motywy.
Aż 80% mieszkańców Chuong zarabia na życie tworzeniem kapeluszy. Każdego dnia powstaje ich kilka tysięcy. Te najcenniejsze i pięknie pomalowane kosztują poniżej 10 dolarów.


Pułapki na ryby z Thu Sy. Wioski rzemieślnicze w Wietnamie


Około 60 km od Hanoi i 7 km od miasta Hung Yen zobaczyliśmy Thu Sy, wioskę specjalizującą się w produkcji pułapek na ryby. Od ponad dwustu lat wyplata się tu misterne kosze, które w bardzo sprytny sposób pomagają rybakom. Bazą jest bambus, który dzieli się na cienkie paski, a potem tka w piękne wzory. We wrzecionowate pułapki wpadały ryby i krewetki. Niektóre przypominają klosze, które odcinają drogę rybom, żeby potem wyciągnąć je górą.
Ale tak było kiedyś, bo te precyzyjne dzieła służą teraz do ozdoby domów, restauracji i są wysyłane w świat. Obecnie tylko 20 osób ze wsi potrafi wyplatać te cudeńka. Na szczęście takie wioski można spotkać w całym Wietnamie.
Wszyscy chętnie pozowali i mogliśmy obserwować jak im paluszki śmigają w bambusowej przędzy. Panie, które nie chciały zdjęć, wiele mówiącym ruchem poprawiły włosy, że takie nieuczesane. A raczej, że nie wierzą, że ich twarz może się podobać. Szkoda, bo te pomarszczone twarze są piękne. Ciekawa jestem, czy Wy też lubicie oglądać portrety starych ludzi, przyciągają bardziej uwagę niż banalna młodość.
Pani w fioletach to moja ulubienica, uśmiechała się tylko wtedy, jak nie było aparatu. Wyplata kosze ponad 70 lat. Sama już straciła rachubę ile ma lat, ale na pewno ponad 90. Ciągle pracuje, podobnie jak jej koleżanka, która przyszła, bo nudno tak samej pleść koszyki.




Ten pan pali bambusową fajkę wodną. W fajce jest woda i tytoń cięty w długie paski, który zawiera potężną dawkę nikotyny. Woda bulgocze, dym bucha, a moc może spowodować omdlenie. Dlatego taką fajkę pali się na siedząco.


Sos sojowy z Ban Yen Nhan. Wioski rzemieślnicze w Wietnamie

Ban Yen Nhan znajdziemy zaledwie 25 km od Hanoi. Ta urocza wioska słynie z produkcji tradycyjnego sosu sojowego. Wiadomo, że sos sojowy jest niezastąpionym dodatkiem na stole w wielu gospodarstwach domowych. Składa się z ryżu, soli, wody i soi.
Chociaż składniki sosu są proste, to cały proces jest czasochłonny i zajmuje około 1–2 miesięcy, bo wszystko zależy od pogody.

Proces gotowania sosu sojowego dzieli się na trzy główne etapy:
- Najpierw się myje i suszy ryż, a potem gotuje na papkę. Gdy ryż jest ugotowany, rozkłada się go do ostygnięcia, a następnie pozostawia na 2 dni i 2 noce, aż nabierze złotego koloru.
- Następnie fermentuje się soję. Trzeba ją ugotować, zmielić i moczyć w glazurowanych dzbanach przez 7–10 dni. Gdy soja stanie się czerwono – żółta, jest gotowa. Ciekawostka, Wietnamczycy sprowadzają soję z Kanady.
- Potem soję wylewa się na złoty ryż i odstawia na dobę. W ostatnim etapie dodaje się sól i odstawia na miesiąc lub dwa.
Sos sojowy Ban Yen Nhan ma głęboki żółty kolor, lepką konsystencję, bogaty słodki smak z pływającymi ziarnami ryżu. Obecnie w wiosce jest około 300 producentów, którzy zachowują tradycyjne sposoby przekazywane im przez przodków.
Ten sos w niczym nie przypomina sosu jaki znamy. Wielkie plastikowe bukłaki, albo litrowe butle sosu stoją na półkach, niezliczonych sklepików, do których co chwilę podjeżdżają motocykle. My, europejscy ignoranci, nie doceniliśmy tego kunsztu. Obdarowali nas szczodrze, chociaż się wzbranialiśmy brakiem miejsca w bagażach. Zostawiłam prezent w hotelu z nadzieją, że ktoś się ucieszy i skorzysta.
Cała sceneria była taka malownicza, panie, które zrobiły dla nas pokaz sypania, suszenia złotego ryżu były bardzo miłe i gościnne, zaprosiły nawet do wspólnej miski.




Wioski rzemieślnicze w Wietnamie. Lakierowanie w Ha Thai




Wioska Ha Thai leży 20 km od Hanoi i słynie z historii sięgającej XVII wieku. Dzięki stosowaniu lakieru z żywicy, masy perłowej, złota, a nawet skorupek jajek, powstają unikalne artystyczne malowidła.
Dawniej lakierowano tylko posągi, trony i ołtarze, ale po epoce francuskiego kolonializmu sztuka lakierowania przeniosła się na drobne przedmioty. Artyści na namalowane obrazki nakładają kawałki skorupek, albo muszelek, a na to nakładają złote warstwy.
I ja spróbowałam swoich sił, kruszyłam skorupkę jajka na maleńkie kawałeczki, przyklejałam robiąc odstępy i taką mozaikę pokryłam złotym pyłem. Z niezgrabnego obrazka, jakby wykonało go dziecko, wyłoniła się interesująca abstrakcja.

Wycieczka zakończyła się wspaniałym obiadem w restauracji, która dla grupek gości miała osobne pokoje. a na deser dostaliśmy pomelo, gigantyczne cytrusy o smaku w sam raz, czyli ani słodkie, ani kwaśne. Przypominają grapefruit. Drzewka oblepione owocami są przepiękne.
W tych uroczych rzemieślniczych wioskach nikt nie wyciągał ręki po pieniądze, a wręcz przeciwnie, z każdej wychodziliśmy z prezentem, którego nie wypadało nie przyjąć. Był kosz, sito, sos sojowy i nawet dwie paczki kadzidełek. Zmontowałam krótki film na którym postaci ze zdjęć ożywają i produkują swoje arcydzieła.
To był wspaniale spędzony czas, który nauczył nas wiele o kulturze Wietnamu. Zapraszam do naszych poprzednich wpisów, do tej pory odwiedziliśmy Nihn Bihn, oraz żeglowaliśmy po Zatoce Ha Long.. Zagubcie się z nami na uliczkach Hanoi.
Bardzo ciekawa opowieść. Cuda, które robia i pracowici ludzie zachwycają i imponują. Człowiek tyle potrafi, jesli chce i jeśli musi, no i jeśli ma go kto tego nauczyć. A czytam Twój tekst wąchajac palące sie obok kadzidełka, niestety, nie wietnamskie a chinskie, ale też ładnie pachną. Ostatnio bardzo lubie palic kadzidełka albo wlewać olejki zapachowe do kominków ceramicznych i podgrzewać to świeczką.
Uściski serdeczne zasyłąm Ci Marylko!:-))
Przepraszam, że z opóźnieniem, ale po Alasce wędruję. Tak rażąco inaczej jest, surowo, że te piękne wioski wspominam jak kolorowy sen. Dobrzy i pracowici ludzie z uśmiechem pokazali swoją pracę. Ciężka jest i tak żałośnie mało płatna. Ja też lubię olejki aromatyczne, ale kadzidełek nie, duszę się. Może przydadzą się latem na komary🙂♥️ Pozdrawiam ciepło.