Angangueo. Magiczne miasta w Meksyku
Miasteczko Angangueo znalazło się na liście Pueblos Magicos dzięki motylom monarch, które przelatują tysiące kilometrów, żeby przespać zimę w tutejszych lasach. Upadły cywilizacje, ludzie zapomnieli mowy przodków, a pomarańczowy trzepot skrzydeł od tysięcy lat jest wciąż taki sam. Do Sanktuarium Sierra Chincua i El Rosario najlepiej jest wyruszyć z Angangueo.
Pod koniec XVIII wieku na tym terenie odkryto duże złoża srebra, złota, miedzi i rudy żelaza. Zobaczyliśmy zamkniętą kopalnię srebra i nawet dostaliśmy kilka kamiennych bryłek na pamiątkę. Warto zajrzeć do tego urokliwego miasteczka, w którym mieszkają sympatyczni ludzie. Zapraszam.

Spis treści
Angangueo – Cruz de Hierro

Nazwa miasta – Angangueo w języku Purépecha oznacza miasto położone między górami, przy wejściu do jaskini, bardzo wysoka rzecz, lub w lesie . Na zielonych połoninach rośnie kukurydza i sady awokado, a wszystko tchnie sielskim spokojem. Angangueo dołączyło do programu Pueblos Mágicos w 2012 roku.
Przez dorodne agawy widzimy Plac Konstytucji i Świątynię Niepokalanego Poczęcia. W powietrzu słychać cykady. Nasz znajomy zbiegł ze zbocza, żeby przynieść nam dojrzały owoc opuncji do spróbowania. Za plecami mamy krzyż, do którego wspinają się procesje w ważne święta religijne.

Obok Świątyni Niepokalanego Poczęcia – kościoła „dla bogatych” wystaje wieża kościoła dla „biednych”– Parafia San Simon. Za różowym budynkiem na lewo.
Kościoły dla biednych i bogatych w Angangueo
Kiedy pod koniec XIX wieku rozkwitło górnictwo w Angangueo, zamożni właściciele kopalń zbudowali sobie kościół, w którym mogli się spotykać z rodziną i przyjaciółmi. Nadal jest prywatną kaplicą.
Drugi kościół – San Simon – otwierał wrota dla górników, robotników i chłopów. Na ołtarzu dwa anioły chronią skrzydłami Dziewicę z Guadalupe, której postać widzimy także na zewnątrz kościoła.

Przed oświetlonym kościołem „dla biednych” wiatr miota flagą z napisem – Pueblo Magico. Są motyle, które dodały splendoru okolicy i wózek górnika. Matka Boska z Guadalupe jest patronką górników, jej kapliczki są w każdej kopalni. Na zboczu podświetlił się krzyż, ale jest ich więcej.


Pomnik górnika wieńczy kolejny mirador. Panorama przypomina spektakularne położenie Guanajuato i San Miguel de Allende.

Różowy hotel na Placu Konstytucji pod filarami skrywa sklepiki. Jeden z nich służy za salon fryzjerski i sklep z pamiątkami, właściciel właśnie malował piękne motyle na kapeluszach.

Jose – dzięki któremu poznaliśmy historię Angangueo i dostaliśmy się do sanktuarium motyli – powtarzał, że ludzie są tu bardzo pomocni i życzliwi. Dzięki niemu mogliśmy spróbować wszystkiego, zanim zamówiliśmy jakieś taco.
Pewnego razu zatrzymaliśmy się przy straganie z owocami, oczy nam się zaświeciły do stert mango, ale Jose wziął do ręki zieloną kulę, rozłupał na pół i nam podał. Owoc nazywał się black sapote i smakował jak budyń czekoladowy. Wyczytałam, że jak się doda kakao do papki, to powstaje niezwykły i smaczny deser. Każde inne sapote jest bardzo słodkie i mniej maziste.
Angangueo jest bardzo schludne, kolorowe, z targiem na głównej ulicy i pamiątkami z namalowanymi motylami. Mieliśmy kłopot ze znalezieniem restauracji, a jak znaleźliśmy, to wybór był między mole, mole i mole. Trzeba było brać w ciemno jakieś i zapić miejscowym piwem z motywem mariposa monarca.

Kurczak w sosie mole – kuchnia Angangueo
Sosy mole są tym dla meksykańskiej kuchni, czym curry dla kuchni indyjskiej. Bardzo czasochłonne, bo na przykład przygotowanie mole poblano trwa 4 godziny. Połączenie gorzkiego smaku czekolady z chilli, pomidorami, i orzechami, to meksykański klasyk.

Najpierw trzeba ugotować do miękkości pokrojonego kurczaka, a potem na bazie wywaru komponować sos z dodatkiem goździków, cynamonu, anyżu, kolendry, suszonych papryczek chili. Składników może być nawet 30. To co nam podano smakowało słodko-gorzką suszoną papryką i owocami.
Hijas del Sol – córki słońca
Od zarania dziejów mieszkańcy tej ziemi czekali przybycie motyli monarch. Nie mieli pojęcia, że przyleciały z odległej o 4 tysiące kilometrów północy. Uważali, że motyle są duchami lasu i składali im ofiary z kopalu. Szeptali życzenia i wierzyli, że motyle przyniosą im miłość i szczęście.

- W Teotihuacan – w sąsiedztwie Piramidy Księżyca – stoi Pałac Motyli. W 400 roku naszej ery starożytny artysta na kamiennym filarze wyrzeźbił postać ptaka z motylem na piersi.
- Aztekowie kojarzyli pięknego motyla z boginią kwiatów – Xochiquetzal.
- Majowie uważali, że motyle są duchami poległych wojowników, lub ofiar złożonych w ofierze bogom. W drodze do zaświatów wędrowali ze słońcem przez cztery lata, zanim zmienili się w motyle.
- Mieszkańcy stanu Michoacan do dzisiaj wierzą, że pod postaciami motyli przybywają ich ukochani zmarli.
- Pierwsze sanktuarium motyli w lasach Angangueo, odkrył dla świata Fred Urquhart w 1975 roku. Całą historię opisałam wcześniej.


Aleja murali w Angangueo
Na dwóch ścian artysta – Jorge Tellez – namalował historię miasteczka od początku jego istnienia.


Pod koniec XVIII wieku zaczęli przybywać robotnicy do pracy w kopalniach. Na początku wszystkie metale były wydobywane ręcznie. Były w to zaangażowane całe rodziny włącznie z dziećmi.

Niestety bogate złoża przez długi czas były w rękach cudzoziemców. Pierwsza firma górnicza była niemiecka, potem kopalnie przejmowali kolejno angielscy inwestorzy, amerykańscy, francuscy i bogata rodzina meksykańska.
W 1953 roku w jednej z kopalń zginęło 15 górników. Od tej pory kopalnie są dziedzictwem narodowym. Teraz są nieczynne, bo wydobycie okazało się nieopłacalne

Kopalnia srebra w Angangueo

Wejścia do kopalni pilnował ponad 90- letni dziadek Jose. Wygrzewał się na słońcu w białym kowbojskim kapeluszu. Cała rodzina Jose była związana z kopalnią, te tunele drążył jego wujek.


Nieopodal leżały hałdy urobku. Zaintrygowały nas, ale trudno było się dopatrzeć szlachetnego kruszcu w tych białych kamieniach.

Następnego dnia Jose podarował nam lekko przetarte i umyte srebrzyste kamienie. Nigdy bym się nie domyśliła, że mogą się tak przeobrazić. Widać wyraźne żyły jakichś metali szlachetnych. Może kryć się w nich złoto, srebro, albo platyna. Niestety jest ich zbyt mało, żeby wydobycie mogło być opłacalne. Ale mieszkańcy wierzą, że znajdzie się ktoś, kto się tego podejmie.

Na lotnisku celnicy kazali otworzyć mi podręczną walizkę. Wystraszyłam się, że będę musiała oddać niecodzienną pamiątkę z podróży. Długo patrzyli na kamyki, nie wiedzieli co o tym myśleć, w końcu uznali, że powinni zabrać mi największy, bo jest ciężki.

Na widowiskowe przebudzenie motyli można przyjechać z Morelii, ale większość dnia spędzi się w drodze. My przyjechaliśmy na dwie noce z Mexico City i dzięki temu zobaczyliśmy oba sanktuaria motyli. Przepiękną Morelię widzieliśmy wcześniej. Warunki były spartańskie, bo noce w styczniu są chłodne, ale 4 koce uratowały sytuację.
Podobały mi się wiejskie tereny, położone z dala od tras turystycznych. Ryczą krowy, pasą się owce, na stromych zboczach ludzie uprawiają kukurydzę, kobiety smażą tortille z czarnej kukurydzy przed kościołem. Wysoko na zboczu leży cmentarz, do którego zmierzał ulicami niewielki kondukt pogrzebowy. Fioletową trumnę nieśli na ramionach mężczyźni w maseczkach. Świat na tyle odmienny od naszego, żeby się w nim z przyjemnością zanurzyć.
W marcu, zanim motyle wrócą na północ kontynentu, przylecą bliżej ludzkich siedlisk. Okoliczne miasteczka organizują wtedy Festiwale Motyli Monarch, na których można posłuchać muzyki, popatrzeć na stare rzemiosło i dowiedzieć się wszystkiego o motylach. Przeczytajcie koniecznie o tych cudownych istotach. Taki Meksyk lubię i do takiego chcę wracać.
Jak się dostać do Angangueo
Morelię i Angangueo dzieli dystans 144,4 kilometrów. Dla tych, którzy nie posiadają samochodu, najlepiej jest podróżować autobusem liniami Las Grutas. Przejazd zajmuje ponad 3 godziny i kosztuje około 500 MXD. W Angangueo dostępnych jest ponad 15 hoteli. Ceny zaczynają się od 2000 MXN za noc.
Marylko, późno do Ciebie zachodzę, ale w końcu jakos mi sie troszkę w głowie i sercu ułozyło i mogę czytac o czyms innym, niż o tym, co sie teraz za naszymi granicami wyprawia.Moze to tylko chwila taka, pewnie znowu dopadną mnie niepokoje, ale wykorzystuję ten moment ciszy i jestem tutaj.
Piękne Wasze zdjęcia, jak zawsze. I ta kraina wielobarwna, kakao pachnąca i chili. Cudne te kamienie z błyszczącymi odrobinkami złota i innych minerałów. Jak czytałam o Twoim lęku na granicy, że nie wiadomo jak celnicy zareagują widząc Twoje kamienne skarby, to od razu przypomniała mi sie moja przygoda z Australii. Otóz wracajac z pierwszego tam pobytu wiozłam ze sobą do Polski w bagażu podręcznym dla córki piękną, znalezioną na plazy muszlę. Miała taką wspaniale połyskującą macicę perłową a na plaży, skad ja wziełam leżały tysiace podobnych.Nawet mi do głowy nie przyszło, że wywożenie muszel jest zakazane. W Melbourne mnie prześwietlili i nic. Mogłam lecieć dalej. Za to w Singapurze zaczęły sie problemy. Grupa celników wzięłą mnie w obroty wypytując o coś po angielsku a ja z nerwów nie umiałam kompletnie zrozumieć o co chodzi. Pamiętam, że próbując sie ze mną jakos porozumieć wyjęli jakas ksiażeczkę z tekstami w kilkudziesięciu językach i dali mi ją bym znalazła w niej zwroty w zrozumiałym dla mnie jezyku. Patrzę a tam same krzaczki chińskie i tym podobne. No to ja do nich, że niemnożko goworiu pa russki! A oni wybałuszyli na mnie oczy jakby nigdy o rosyjskim jezyku nie słyszeli. W końcu machnęli na mnie ręką i zabrali muszlę. A ja poszłąm do WC aby jak najszybciej sie przebrać, bo z nerwów tak sie zapociłam, że aż wręcz kapało ze mnie! Przygoda nie do zapomnienia!:-))
Ściskam Cię mocno, kochana Marylko!***
Olu, ciekawa historia z przemycaniem muszelki, potrafią być takie śliczne, że trudno im się oprzeć. Rozśmieszyła mnie wizja Ciebie z tabliczką w rożnich chiskich znaczkach przed nosem, ale próbowałaś:) Ja nie wiedziałam, że nie można i też sobie nawiozłam z różnych mórz. Myślę, że celnicy się nie zorientowali na co patrzą i na wszelki wypadek zabrali mi jeden:) Kiedy na świecie są takie niepokoje i dopadają wielkie niepokoje, dobrze jest wrócić wspomnieniami do pięknych miejsc. Dziękuję za Twoje urocze jak zawsze odwiedziny i odściskuję równie serdecznie:)))
Piękne i ciekawe miasteczko. Mural z historią w szczególności, bo czytelny jest dla każdego, nie ma potrzeby znać język hiszpański. Marylko właściwie z każdego miejsca, gdzie jestem przywożę choć małe kamyczki. Potem wkładam to do szklanych pojemników z przykrywką i mam na to specjalne półki. Podobnie z muszlami z wszystkich możliwych miejsc gdzie byłam. Niestety i mi się raz zdarzyła podobna do Twojej sytuacja. Na Lanzarote, skąd wiozłam piękne kamienie wulkaniczne. Celniczka wszystko mi zabrała 🙁 Buziaki
Jest wyjątkowo urocze, kolorowe, takie przyjazne, a punkty widokowe to bajka. Nie jest duże, ale mieszkańcy bardzo się starają i do tego są tacy pomocni i mili. Ja też z każdego miejsca coś przywożę charakterystycznego na pamiątkę, muszelki i kamyki tez. Kolekcjonujemy magnesy, można kupić gustownie wykonane, śmieszne Maryjki, świątki. A potem wystarczy spojrzenie, żeby się przenieść wspomnieniami. Szkoda Twoich kamyków, zabrała je bez powodu, ale próbować można. wielu cudownych kamyków i muszelek Małgosiu:)
Miasteczko zamknięte górami z wymalowaną swoją historią przyciąga swoją odrębnością. Taki kondukt żałobny w maskach na twarzy musi robić niesamowite wrażenie. To wszystko w zestawieniu z piękną naturą porywa swoją odrebnością. Lecę obejrzeć kolorowe motylki. Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję za pozdrowienia i odsyłam serdecznie:) Miejscowi mówią, że motylki pojawiają się w mieście przed odlotem, nawet nam się udało kilka zobaczyć. Miasteczko mnie zauroczyło, a najbardziej mieszkańcy. Witają jak swoich i są bardzo pomocni:)