Indianie Embera
Indianie Embera żyją w dzikiej i niedostępnej prowincji Darien, która graniczy z Kolumbią, jednak część z nich założyła swoje wioski nad rzeką Charges. Udało nam się odwiedzić jedną z nich.
Obszar Indian Embera leży w Parku Narodowym Chagres – niedaleko Panama City – dlatego władze Panamy zabroniły im polowań i niektórych upraw, ale w zamian pozwolili sprzedawać turystom swoje rękodzieła. W Panamie poznaliśmy dwie rdzenne grupy etniczne: Kuna i Embera, każda z nich jest niepowtarzalna i barwna. Zapraszam na wielką przygodę.

Spis treści
Indianie Embera znad rzeki Charges
Wykupiliśmy jednodniową wycieczkę i jechaliśmy ponad godzinę z Panama City. Czekali na nas we własnoręcznie zrobionym czółnie i w strojach utkanych z koralików w geometryczne wzory.

Poziom rzeki, był tak niski, że wspomaganie motorem nie pomagało i często musieli wyskakiwać i pchać czółno. Po drodze mijaliśmy inne wioski gdzie mieszkają Indianie Embera i kąpiące się dzieci w zatoczkach.

Czekali do nas na brzegu rzeki porośniętym tropikalnym lasem, tak blisko drapaczy chmur, z uśmiechem podając ręce i grając na na powitanie na bębnach i fletach. Wiadomo, że wieś żyje dzięki turystom i tylko na ich przyjęcie ubierają się i wystawiają swoje wyroby. Może przez to tracą swoją naturalność, ale jakoś muszą przetrwać

Przeniesienie się ze zgiełku metropolii się do świata nietkniętej natury było czymś cudownym. Życie Indian Embera jest proste, ale posiadają luksusy o jakich my możemy tylko marzyć, nieokiełznaną przyrodę na wyciągnięcie ręki.
Na początek zaplanowano dla nas lunch. Rozmawialiśmy z naszymi przewodnikami i obserwowaliśmy przygotowania. A dziecko obserwowało nas.




Rozgrzewa się olej, zaraz będzie się smażyła ryba, Kobieta przygotowuje plantany, czyli warzywne banany do smażenia.


Arbuz, ananas i marakuja kupione po drodze przez naszych przewodników.


Ryba podana w łódeczce z liścia. Do przepłukania rąk podali wodę z pokrojonymi listkami. Dobrze, że na migi spytaliśmy co mamy z tym zrobić.



Chaty na palach.
Po posiłku spacer po wsi i po dżungli. Wieś ma swoją szkołę.







Drzewo kalebasowe ma ciekawe owoce, wyrastają wprost z konarów.
Tylko nietoperz może zapylić jego kwiaty, zapewne dlatego, że kwitną tylko nocą. Dawniej było używane w obrzędach Voodoo na Haiti. Cenne dla szamanów, ponieważ liście leczą biegunki i gorączki.
Drzewo wytwarza kuliste owoce do 50 cm, które wyrastają wprost z pnia. Po wydrążeniu, można z nich zrobić instrumenty muzyczne i miski, które na długo zatrzymują chłód wody. Drzewo wyrasta do 12 metrów, kwitnie i owocuje o każdej porze, prawdziwy dar natury. Widzieliśmy setki takich drzew na Jamajce.


Wieś składa się z chat stojących na drewnianych palach z dachami z liści.

Ptaki można usłyszeć tylko o świcie, potem chowają się przed słońcem. Zobaczyć je mogą tylko wytrawni obserwatorzy.

Społeczność.

W tym miejscu gromadzą się Indianie Embera. Wystawiają na sprzedaż swoje wyroby, koszyczki, miseczki plecione. Także tańczą dla turystów i opowiadają o swojej historii.
Historia plemienia Embera
Indianie Embera żyją w dżungli Darien. To bagienny, leśny przesmyk o wymiarach około 160 km na 50 km, na granicy z Kolumbią.
Część plemienia wyemigrowała ze współczesnej Kolumbii pod koniec XVIII wieku. Zachowali własny język, kuchnię i kulturę taką samą, jak przed przybyciem Kolumba. Nie jest to sztuczny skansen, oni tam przecież naprawdę żyją.
Rząd dał im pewna autonomię, podobnie jak Indianom Kuna z San Blas.
Nie mogą jednak polować, dlatego łowią ryby, uprawiają owoce i warzywa, oraz sprzedają rękodzieło turystom. Próbują żyć jak najbliżej natury i opierać się zakusom współczesnego świata.
Wódz i jednocześnie szaman, opowiedział jak robią koszyczki, talerze i inne piękne rzeczy z liści palmy, oraz jak w jaki sposób je malują naturalnymi barwnikami. Wszystko bardzo interesujące i bardzo drogie.


Pani prezentowała tradycyjny ubiór. Kiedyś sami tkali kolorowe stroje, teraz w stolicy ktoś wykonuje ich projekty. A potem zagrali i zatańczyli dla nas.

Oczarowały mnie kwiaty hibiskusa w pięknych, długich włosach, kolory tkanin podpatrzone u ptaków. I mnie dziewczyna wetknęła kwiatek we włosy i wystroiła w barwna spódniczkę, ale niestety nie zamieniłam się w egzotycznego ptaka.





Trochę dziwnie się czułam podpatrując ich i robiąc im zdjęcia, jak wścibska i niedyskretna dzikuska, oni byli naturalni i mnie palcami nie pokazywali.
Wytłumaczyłam sobie, że z tego żyją, za to kupią dzieciom książki i niezbędne rzeczy. Na turystów się czeka, po drodze widzieliśmy wiele łodzi białasami i czekających Indian.
Dla mnie to było piękne doświadczenie, przede wszystkim ze względu na otaczającą przyrodę i domki wtopione w dżunglę. Bardzo miło spędzony dzień. W Panamie zobaczyliśmy jeszcze piękną wyspę Contadorę, stolicę Panama City i leniwce w Parku Metropolitano.
Bardzo przyjemna relacja! 🙂
Parę spostrzeżeń, drobnostek. Ten liście na jakim układane były choćby owoce, nie pochodzą od bananowca, tylko z rośliny zwanej bijao.
Wygląda tak…
http://bit.ly/2nThLTC
Te "bomby" przytwierdzone do pnia drzewa to nie owoce chlebowca tylko drzewa kalebasowego. Służą m.in. do wyrobu naczyń; misek itp.
A chlebowiec wygląda tak:
http://n.pr/2C8qXZh
(Jest zgoda, że wygląda jak bycze jądra z gęsią skórką 😉
Wydaje mi się też, że tym dużym owocem, wiszącym na drzewie i podtrzymywanym przez chłopca jest guanábana, po naszemu Flaszowiec miękkociernisty (albo graviola). Nie czerymoja.
Jeśli chodzi o zdjęcia, bardzo ładne zbliżenia! 🙂
Pozdrawiam,
Marcin
Dzięki za wskazówki, od razu poprawiam, tak to nie było drzewo chlebowe, ani liść bananowca. Jednak będe się upierać, że to Czerymoja, bo go jadłam w Panamie, tu gdzie mieszkam też można kupić. Google pokazały mi, że flaszowiec peruwiański to inaczej czerymoja. Jak by nie rozważać, ta roślina na pewno jest z tego gatunku owoców. Dzięki za odwiedziny.
W jaki sposób organizowaliście wycieczkę do Indian Embrera, kupowaliście przez internet wcześniej, czy na miejscu z Panama City braliście z ulicy?
Fajnie że byliście sami, na takiej opcji zależy mi najbardziej, dlatego pytam o firmę, agencję która dla Was organizowała ten wypad?
Zarezerwowaliśmy wczesniej przez internet, jakiś Mario, nie pamiętam już. Ale równie łatwo mozna znalezc kogoś na miejscu. Po drodze kupiliśmy owoce na nasz lunch i byliśmy tam sami. Po rzece kursowały łodzie do innych wiosek. Bardzo przyjemnie było, chociaż nie za tanio.
Bardzo dziękuję za odpowiedź, w takim razie poszukamy na miejscu i do dzieła, może uda się trafić na niezatłoczone miejsce 🙂
Życzę wspaniałych przygód. Panama jest pięknym krajem, a te owoce, kupiliśmy 20 mango za dolara! Były małe, ale jakie dojrzałe i pyszne. Taksówki są tanie, z każdym się mozna było dogadać na podróż w jakies ciekawe miejsce. My byliśmy jeszcze na San Blas. Pozdrawiam.