Moki Dugway. Goosenecks State Park
Moki Dugway jest najbardziej karkołomną trasą jaką podróżowaliśmy. Chociaż trudno w to uwierzyć, ten nieutwardzony odcinek jest częścią autostrady 261, biegnącej w południowym Utah.
Kiedy samochód wspinał się z mozołem po zboczu klifu, prawie przestałam oddychać, na szczęście wódz Ostra Strzała zachował zimną krew. Serpentyny nie są zabezpieczone żadną barierką. Jeśli z góry nadjedzie inny pojazd, może nie starczyć miejsca na wyminięcie. A jednak ruszyliśmy i nie żałowaliśmy ani przez chwilę. Zobaczcie jakie widoki czekały w nagrodę za odwagę.

Spis treści
Szalona droga Moki Dugway
Moki Dugway leży niedaleko Mexican Hat. Charakterystyczna formacja skalna nadała nazwę miejscowości, w której przeważnie zatrzymują się turyści odwiedzający Monument Valley.
Na kamiennej postaci o małej główce leży wielki meksykański kapelusz – Mexican hat.


Cedar Mesa powstała w permie – w ostatnim okresie epoki paleozoicznej – jakieś 270 milionów lat temu. Wielka góra z piaskowca na skutek erozji zamieniła się w drobnoziarniste wielobarwne klify. Rosną tu dzikie kwiaty, jukki i szałwia.
Pełna serpentyn droga Moki Dugway jest wykuta w klifie Cedar Messa. Pokonanie pięciu kilometrów zajmuje godzinę. Całkowite pustkowie jest równie nieprawdopodobnym doświadczeniem jak pobyt na innej planecie. Tak właśnie się czułam.
Żółte rudy uranu, które tu występują, były kiedyś używane do barwienia szkła na fioletowo.
W 1958 roku – podczas wyścigu zbrojeń – ciężarówki załadowane rudą uranu kursowały z z kopalni „Happy Jack” do przetwórni w Mexican Hat.

Hiszpańscy osadnicy słowem Moki ( Mokee) określali plemię Anasazi, które tu mieszkało. Natomiast Dugway oznacza krętą drogę wykutą w skale. Na każdym zakręcie widok na dolinę się powiększa. Widzieliśmy na zmianę Dolinę Monumentów i Dolinę Bogów.
Muley Point


Na szczycie Cedar Messa jest płasko jak przystało na stół, który po hiszpańsku nazywa się messa. Po obu stronach piaszczystej drogi, która ciągnie się jeszcze kilka kilometrów, rosną sosny i jałowce. Skręcamy w lewo i dojeżdżamy do Muley Point.

Powiedzieć, że widok zapiera dech, to nic nie powiedzieć. Na horyzoncie – w otoczeniu chmur i mgieł – rysuje się Dolina Monumentów w Arizonie.

Jesteśmy na wysokości 1800 metrów. Jak ktoś wie w która stronę patrzeć, to zauważy góry w Kolorado i Nowy Meksyk.
Najbliższy widok otwiera się na spektakularne zakola rzeki San Juan – Goosenecks. Czyli gęsie szyjki.

Sceneria jest oszałamiająca. W tym niezwykłym miejscu można jeszcze zobaczyć ślady starożytnego ludu Pueblo, który mieszkał tu 750 lat temu. To najstarsza kultura w Stanach Zjednoczonych. W 1300 roku przenieśli się do Nowego Meksyku i Arizony z powodu suszy i wyniszczających walk plemiennych.

Widok z Moki Dugway na Valley of the Gods

Dopiero w drodze powrotnej możemy się zatrzymać, żeby zrobić zdjęcia. Szalona droga wydaje się mniej przerażająca, kiedy patrzy się na Valley of the Gods – Dolinę Bogów.
Dolina Bogów jest niezwykle urokliwa, widać stąd jak przez jej środek wije się 17 – milowa droga. Majaczące w tle formacje do złudzenia przypominają te z Monument Valley, które opisałam wcześniej. To nasza kolejna opowieść na którą gorąco namawiam.

Goosenecks State Park
Właśnie ten niesamowity widok z Muley Point zapewniły nam meandry rzeki San Juan.

Rzeka San Juan – dopływ rzeki Kolorado – milion lat za milionem cierpliwie żłobiła zakola w skałach. Geolodzy szacują, że było tych milionów aż 300. Ich wymyślne łuki przypominają zakręcone gęsie szyje.

Stałam ponad 300 metrów nad przepaścią i myślałam o tym, że kiedyś ta rzeka płynęła po równinie i znowu poczułam się nic nie znaczącym pyłkiem na palecie czasu.
Park Goosenecks składa się z tego niezwykłego punktu widokowego. Oprócz tego jest parking, miejsce piknikowe i budka w której trzeba uiścić 5 dolarów za wstęp.

Na Moki Dugway można wjechać bez opłat, limitów czasowych i mieć całą przestrzeń tylko dla siebie. Nie da się opisać tego uczucia wolności i szczęścia, zabrakło tylko skrzydeł do szybowania nad Goosenecks. Było bardzo niebezpiecznie, podobno na zboczach można zobaczyć wraki samochodów. To pejzaże natury do których lubię wracać we wspomnieniach. Na nas czekały kolejne przygody w tym niewiarygodnie pięknym stanie Utah.
Do tej pory napisałam o kaktusach Saguaro, najdzikszym mieście Dzikiego Zachodu i Monument Valley, ale wkrótce ciąg dalszych naszej wyprawy po bardzo Dzikiem Zachodzie.
Niesamowite! Widoki niebiańskie, jednocześnie zachwycające, ale i budzące we mnie jakiś rodzaj grozy. Bo tak przestrzennie, pusto, bezludnie, bez życia. Prawie jak na Marsie! Kolory oszałamiające. I znakomite zdjęcia. Rzeczywiście, w takich okolicach przydałoby się być ptakiem i poszybować swobodnie nad tymi skałami, górami, dolinami i płaszczyznami. Cieszę się Marylko, że masz możliwość zwiedzania tak wspaniałych miejsc i fotografowania ich. Patrze, podziwiam, aż w głowie sie kręci!:-)
Pozdrawiam Cię i zasyłam gorące uściski!:-)
Skojarzenia marsjańskie i księżycowe miałam cały czas Olu. Nie przeszkadzało mi to, że nie ma ludzi, a odległości nie wydawały się duże, jak przez okna samochodu oglądało się cuda. W czasie dalszej wędrówki trzeba było iść w tłumie, ale tu i w Dolinie Bogów wszystko było tylko dla nas. Zawsze na początku przeżywa się szok przystosowawczy, a potem zaczyna się widzieć inaczej. A przecież jeszcze bardziej spektakularne widoki czekały. Po powrocie moje oczy i zmysły nie mogły się pogodzić w nagłym wybuchem zieleni i drzew. Możliwość zwiedzania i oglądania bardzo sobie cenię. Ja też Cię gorąco pozdrawiam i ściskam Olu:)